Wpisy archiwalne w kategorii

Wycieczki z jajem

Dystans całkowity:2115.74 km (w terenie 1675.50 km; 79.19%)
Czas w ruchu:89:42
Średnia prędkość:12.14 km/h
Suma podjazdów:11155 m
Liczba aktywności:57
Średnio na aktywność:37.12 km i 3h 05m
Więcej statystyk

Sprawa wyższości Masywu Śnieżnika nad innymi górami

Poniedziałek, 16 sierpnia 2010 · Komentarze(1)
Plan był taki, że wjeżdżamy do schroniska pod Śnieżnikiem i tam decydujemy co robimy dalej. Podjeżdżaliśmy bez szlaku, szutrówkami, które w zeszłym roku polecił nam poznany Goprowiec. Podjazd bez większych przygód.


Swoją drogą Masyw Śnieżnika jest zajebisty m.in. dlatego, że można sobie podjechać spokojnie szerokimi szutrówkami, którymi po prostu się jedzie. Jak jeszcze do tego ma się obok siebie miłe towarzystwo (ja np polecam Adama :) ) to jedzie się te 600m w górę bez wypluwania bebechów, czy stanów zawałowych. Ja na górze zawsze się dziwie, że to tak szybko :) Fajnie jest też czasem powalczyć z jakimś technicznym podjazdem, ale jak ma się w planach dłuższą wycieczkę to lepszym wyborem jest chyba jednak szutróweczka.
Szutróweczka oczywiście z widoczkami i innymi atrakcjami, np takimi:




Jeszcze jedno z podjazdu z moją fryzurą na Pipi :)


Już przy schronisku: Marysia Zdobywca :)


Tam zdecydowaliśmy, że dalej jedziemy czerwonym w kierunku Przełęczy Żmijowiec czy jak jej tam :P Czerwony jest fajny, bo jest fajny i ma widoczki :)


Drugą sprawą przemawiającą za tym, że Masyw Śnieżnika jest chyba moim ulubionym pasmem jest to, że przy, nazwijmy je "mało widowiskowych" podjazdach, zjazdy są naprawdę, naprawdę zacne :) My np zjeżdżaliśmy zielonym i dalej żółtym (Tak krótko, bo znowu gonił nas deszcz :/) Kilka fotek ze zjazdu:








I jeszcze profil

Tour de Turbacz

Sobota, 7 sierpnia 2010 · Komentarze(2)
No i stało się! Opisuję kolejną wycieczkę. Trochę mi zajęło zbieranie się do tego :P Ale zmotywowały mnie miłe komentarze przy wycieczce, którą dodał Adam żeby mnie zmotywować :)
Szczerze mówiąc to niewiele pamiętam :P W każdym razie wjechaliśmy na Turbacz. Wybraliśmy szlak rowerowy, żeby uniknąć wspinaczki takiej jak poprzedniego dnia. Na początku było ok


Później się okazało, że szlak rowerowy był jednak średnio rowerowy:


Ale że twardzi jesteśmy, jakoś się wdrapaliśmy i zaczęła się jazda


i widoczki




A tutaj prowadziłam żeby oglądać widoczki :P Przyznaję z pokorą, że tam dało się spokojnie jechać


Tutaj zaatakowało mnie drzewo :P


Tutaj ja atakuję drzewo od drugiej strony


i znowu widoczki


i Adam z głupią miną :)


Nawet troszkę widać Tatry






i profil. Turbacz to chyba ten drugi cycek na górze

Posuwanie gorczańskich bobasków

Piątek, 6 sierpnia 2010 · Komentarze(6)
Jak to mówią "lepiej późno niż wcale", więc zabieram się za opis sprzed prawie miesiąca :) Jako, że w górach nie byłam z rowerem bardzo długo (od niezbyt udanego 11 września) trzeba było zaliczyć jakąś górską rozgrzewkę. Zamiast wybrać na to jakieś góry przyjazne dla rowerzystów, my uderzyliśmy od razu z grubej rury w Gorce :)
Pierwszy dzień zaczęliśmy bardzo przyjemnie: zjechaliśmy na dół na śniadanko, gdzie każdy posunął kilka bobasków. Eee... znaczy zjadł kilka parówek :) (Kto do cholery nazwał parówki bobaskami?!)



Chwilę później zaczęliśmy podjazd zielonym szlakiem na Gorc, który niedaleko później okazał się być całkiem wykańczającym podejściem. Jak pokazuje Trackan, nachylenie wynosiło ponad 20% (chociaż szczerze mówiąc to jest jakieś pokopane, bo największe nachylenie na słynnej Przełęczy Karkonoskiej wyszło nam trochę ponad 17%, a jak podają tutaj, jest tam nawet 27%. No a może pomyliliśmy Przełęcze :P) W każdym razie było bardzo stromo po nawierzchni prezentowanej na obrazku 1.02 i 1.03 :)


1.02

1.03

Stromizna, której nie widać :)


Ale walczyliśmy dzielnie :P




I jeszcze jedno walczące zdjęcie


W każdym razie na jakiejś hali uznaliśmy, że jesteśmy bardzo zmęczeni (No... ja uznałam :P) i zrobiliśmy dłuższy postój z leżeniem na polance i cyknięciem paru widoczków



Adam nawet zapozował z nadzieją, że znajdzie się na takiej oto stronce :)


Przejechaliśmy jeszcze kawałek, po czym uznaliśmy, że podejście nas wykończyło i zabrało dużo czasu (No dobra, znowu ja tak stwierdziłam :)), poza tym zaczynało się chmurzyć i kropić, więc podjęliśmy decyzję, że to najwyższa pora na zjazd :D
Padło na żółty szlak. Okazał się to być bardzo trafny wybór, bo naprawdę nie żałowaliśmy, że już postanowiliśmy wracać. Kilka fotek ze zjazdu.






Jeszcze na koniec gdzieś się znalazło leniwe zdjęcie z postoju :)


Trasa + profil
Ochotnica Górna-Jaszcze -> Ochotnica Dolna-Gorcowe -> [zielony szlak] -> Jaworzyna Gorcowska (Piorunowiec) (1047 mnpm) -> Baza namiotowa SKPG Kraków -> Polana Chyzikowa (1080 mnpm) -> Polana Morgi Czajkowskie -> Polana Przysło Dolny -> Przysłop (1187 mnpm) -> Przysłop Górny -> Przysłop (1187 mnpm) -> Przysłop Dolny -> [żółty szlak] -> Kosarzyska (1019 mnpm) -> Ochotnica Górna-Jamne -> Ochotnica Górna-Jaszcze

Majówka i azoty

Niedziela, 2 maja 2010 · Komentarze(5)
Niestety dopiero teraz znalazłam trochę czasu żeby dodać wpis z majówki. W tzw międzyczasie robiłam różne rzeczy ciekawe i mniej ciekawe (głównie takie). Np w weekend zwiedzałam sobie zakłady azotowe w Puławach (niżej wrzuciłam parę zdjeć, dla kogoś, kto tak jak ja, lubi takie rzeczy)
Wracając do wycieczki: Z Adamem, Michałem I, Michałem II i Gosią późnym rankiem wybraliśmy się pojeździć po reszcie kampinoskich ścieżek, które tak spodobały nam się dnia poprzedniego. Gosia z Michałem II odłączyli się wcześniej żeby po swojemu pozwiedzać Puszczę. No i zostało grono czysto bikestatsowe :P
Ścieżki były naprawdę bombowe. Liczne mini podjazdy i zjazdy, a przede wszystkim prawie przy każdej leśnej ścieżce rowerzyści wyjeździli obok świetne singielki między drzewami.





Cmentarz w Palmirach


Adam napiera, Michał już naparł :)




"co naprawdę wydarzyło się wczoraj w bunkrach" wg Michała ;]


I obiecane zdjęcia z azotów. po moim pierwszym sukcesie bardzo mi się spodobała zabawa w programach graficznych ze zdjęciami, więc tymi te też trochę podopieszczałam. Tylko, że tym razem wybrałam program bardziej ambitny niż Paint :P





Z tym trochę przesadziłam, ale dopiero się uczę :)




I na koniec piec, który mnie zafascynował :)

Kuciu bi loo

Sobota, 1 maja 2010 · Komentarze(5)
Zwykle w czasie wolnym jeździ się do jakiejś dziury, a my z Adamem, jak to często bywa, postanowiliśmy się wyróżnić i pojechać na weekend majowy do Warszawy. Michał zgodził się nawet żebyśmy zabrali ze sobą psa z ADHD, więc trzeba było pojechać (Tylko pies nie miał swojego linka, więc trzeba było jakiś stworzyć). Plan był taki, żeby objeździć jak najwięcej Puszczy Kampinoskiej.
Od rana zebraliśmy się grupą 5-osobową (+ Gosia i Michał), ale od rana wcale nie ruszyliśmy, bo trzeba było czekać do ok. 14 aż przestanie padać. Po 14 ruszylismy w stronę Kampinosu korzystając z promu Turkawka, którym dowodził prawdziwy marynarz. Miał koszulkę w biało - granatowe paski i podejrzewamy, że gdzieś w kabinie chował też papugę i drewnianą nogę :P
Dotarliśmy do opuszczonego Zapasowego Centrum Dowodzenia na wypadek wojny jądrowej, który mieścił się gdzieś tam w puszczy. Jest tam jakiś budynek, który wygląda jak szkoła, spory garaż i dwupoziomowy bunkier. Wleźliśmy do bunkra z jakąś lipną chińską latareczką, co chyba było błędem. W środku panował klimat całkiem ciężki, a na pewno był taki ze światłem jakie mieliśmy :)
Dalej pokręciliśmy się trochę po kampinoskich górkach, jednak trzeba było już powoli wracać, bo marynarz pracował tylko do 18:45. Po przeprawie przez Wisłę wstąpiliśmy jeszcze do baru "U Brudasa" (który podobno nazywa się "Przystanek Tarchomin"), gdzie wypiliśmy po piwie, zjedliśmy po kiełbasce i posłuchaliśmy pana grającego na gitarze i śpiewającego różne szlagiery, przy czym tych angielskich nauczył się tylko fonetycznie :) (Konkurs: Jaką piosenkę mam w tytule?)

Kolarze, kolarze :P




Gosia czuła się bardzo wakacyjnie :)


Jak mówiłam, klimat był ciężki. Jeden z Michałów stracił rękę


Ze światłem było całkiem przyjemnie, nawet sporo osób robiło sobie tam pikniki (albo po prostu łoili wódę)


Michał nie tylko schował się w bunkrze, ale także uzbroił się w dwie dziewczyny :)


Uroki Kampinosu




Przystanek piwosza

Wycieczka w góry do szpitala w Bielsko-Białej :)

Piątek, 11 września 2009 · Komentarze(30)
Ciężko mi się pisze jedną ręką, więc samą jazdę opiszę kiedy indziej, a na razie tylko jej skutek: wstrząśnienie mózgu, dziura do kości w prawym przedramieniu, skręcona kostka i parę pokaźnych siniaków i otarc (w tym na głowie). W szpitalu leżałam miałam leżec "dopóki nie wybiją mi tego idiotycznego sportu z głowy" :) Na szczęście na prośbę lekarz zgodził się wypisac mnie zanim "ten idiotyczny sport" całkiem opuści moją głowę:)
W domu na szczęście nie ma basenu i kroplówki :) (ale niestety sama muszę sobie robić zastrzyki w brzucho)

Z tego co pamiętam z wypadku, to było w dół i chciałam wyskoczyc sobie na jakiejś nierówności.
Wnioski: Nie przestanę jeździc na rowerze po górach, ale dorobie się jeszcze ochraniaczy na łokcie i przedramiona :)

Póki co zdjecie kasku, a zdjęcia innych obrażeń będą później, jak nie będzie to już groziło poważniejszym szokiem i zróceniem obiadu :)


[Edit] A tu można przenieść się w czasie jakieś dwa lata w przód i zobaczyć zdjęcie uśmiechniętej ręki :)

Aha! Na Skrzyczne wjechałam :) Nawet bez większych problemów. Tylko zjazd mi za bardzo nie wyszedł...


W schronisku Adam zaprzyjaźnił się z kotem, a kot zaprzyjaźnił się z Adama fasolką.


Bardzo dziekuje wszystkim, którzy żczyli mi powrotu do zdrowia na blogu Adama i innymi kanałami :)

Po górach - Jaworzyna

Sobota, 15 sierpnia 2009 · Komentarze(2)
Zgodnie z tradycją (Hmm... to już jakiś drugi raz będzie :)) ostatniego dnia w górach zrobiliśmy lajtową wycieczkę z wyciągiem. Rano pociągiem do Krynicy, stamtąd parę kilometrów na dolną stację wyciągu i dalej luksusowo na górę. Rowerzyści są tam traktowani jak VIPy. Nie dość, że wjeżdżamy na górę bez męcznia, to jeszcze bilet rowerzysta + rower jest tańszy niż zwykły turysta bez roweru. Poza tym z rowerem nawet nie trzeba stać w kolejce! Nic, tylko jeździć na rowerze. My wsiedliśmy do zwykłego wagonika, a rowery jechały zaraz za nami w wagonie towarowym. Z nami jeszcze dwóch "zjazdowców" w wieku około 14 lat, a przy wkładaniu rowerów do wagonika, jednemu z nich odpadło koło :) No cóż... Miłego zjeżdżania :) Odważne chłopaki.
Na górze większe tłumy niż w mieście na dole. Większość osób wjeżdża na górę, idzie jakieś 50m do knajpy, je odbiad z ładnym widoczkiem, robi zdjęcie z plastikowym dinozaurem i wraca z powrotem kolejką w dół. No w sumie... Po co się męczyć. Przecież są na wakacjach. Ja tam mogę ich zrozumieć, ale Adam był oburzony.
Aha... Miałam opisywać wycieczkę :) No to z góry zabraliśmy się czerwonym szlakiem do Rytra. Szlak bardzo malowniczy, czasem wiedzie szeroką leśną drogą, czasem zwęża się do malowniczego singla. Ogólnie w 100% przejezdny, często poza lasem z ładnymi widokami. Sporą część jedzie się raczej bez większych technicznych problemów. Przynajmniej na fullach :) Za to końcowy zjazd do Rytra jest raczej całkiem hardcorowy. Jest mocno stromo. Jak stromo może potwierdzić grupka Niemców, którzy stwierdzili, że nie muszą nas przeouszczać, bo i tak będziemy musieli prowadzić. E tam. My elegancko wsiedliśmy na rowery i z tyłkami nad tylnym kołem zjechaliśmy. Raz trochę wypadłam z zakrętu, ale ogólnie nawet się nie wywliłam :) Dobrze, że Adam na dole przetłumaczył mi tych Niemców. Teraz mogę być z siebie dumna :) Z Rytra już po płaskim do domu. A już w Piwnicznej razem z Panem Harnasiem zatapialiśmy swoje smutki. Ostatni dzień w górach już za nami...

Szczyt Jaworzyny Krynickiej. Prawda, że jak małe miasteczko?


Tak do końca nie załatwiliśmy sprawy tym wyciągiem. Parę podjazdów też się zdarzyło.



Ale ogólnie było w dół



Po płaskim też jechało się bardzo sympatycznie




Jeziorka też się zdarzały :)


Ach ta radośc :)






wiem, że kiepskie, ale jakoś minie się podoba :)


Jak ja nie lubię takich rynien na środku ścieżki


Patent na uciekającego psa :)


Na koniec komplet: Góra, rowery i bronek


Po górach - Małe Pieniny

Piątek, 14 sierpnia 2009 · Komentarze(5)
Kwaterę w Piwnicznej wybraliśmy międzi innymi po to, żeby przejechać właśnie tę trasę, którą Adam podpatrzył tu i tu.
Na początku trzeba było podjechać na Obidzę (930 mnpm). Po poniedziałkowej wycieczce wiedzieliśmy już, że nie ma sensu wbijać się na zielony szlak, bo jest średnio przejezdny, tylko podjedziemy czerwonym po asfalcie i betonowych płytach. Nudno, bo nudno, ale przynajmniej stosunkowo szybko i efektywnie. Jakieś 10 km podjazdu i jesteśmy na Obidzy. Tam jemy drugie śniadanie i zaczynamy włąściwą wycieczkę jadąc niebieskim szlakiem. Na początku jedziemy w miarę po płaskim z minipodjazdami i zjazdami. Wszystko byłoby super cycuś malina, gdyby nie to, że prowadzoną tamtędy zwózkę drewna i szlak był zmasakrowany. Po drodze spotykamy rowerzystę, który jedzie tę samą trasę w drugą stronę (pozdrawiamy). Dojeżdżamy na bardzo malowniczą przęłecz Rozdziela, gdzie zaczynają sie Małe Pieniny. Pędząc po trawie zjeżdżamy na dół, żeby później podjechać na Wierchliczkę. Na szczycie czeka na mnie Adam, a ja przez jakieś 10 minut gadam jaka jestem z siebie dumna, że podjechałam :)
Pod Smerkową opuścilismy niebieski szlak, bo wcześniej spotkany rowerzysta powiedział, że w tych rejonach jest błoto po pas i nieprzejezdnie; ale ścieżka, któą wybraliśmy za bardzo zjeżdżała na dół, więc przez pole podprowadziliśmy rowery z powrotem na niebieski szlak. Od tamtego miejsca niebieski to czysta poezja: najpiękniejszy singletrack jakim miałam okazję jechać. A co ja będę opisywać, niżej są zdjęcia.
Niestety kawałek dalej trzeba było podprowadzać rowery na Wysoką. Szlak omijał szczyt Wysokiej, więc i my darowaliśmy ją sobie, bo i tak trzebaby było podprowadzać. Chwilę później znów wjechaliśmy na singielek. Gdzieś po drodze na cholernie śliskiej ścieżce zaliczam glebę, ale to nic. Jedziemy dalej i docieramy na Szafranówkę. Jakaś kolonia szybko nas stamtąd wypłoszyła, więc wbiliśmy się na żółty szlak do Szczawnicy. Po drodze go zgubiliśmy i wjechaliśmy do jakiegoś gospodarstwa, a dalej zjechaliśmy jakimiś nieoznakowanymi ścieżkami. Bardzo żałuję, że były nieoznakowane, bo teraz nie można ich nikomu polecić. Ten zjazd był naprawdę niesamowity. Stromy i mocno kamienisty.
W Szczawnicy zjedliśmy obiad i tam się rozstaliśmy. Adam postanowił wrócić przez Pasmo Radziejowej zdobywając między innymi Czeremchę, Przehybę, Radziejową i Wielki Rogacz. Chciałam jechać razem z nim, ale Adam stwierdził, że razem nie zdążymy. A szkoda, bo tego dnia jechało mi się naprawdę dobrze. Chociaż podobno było trochę prowadzenia, więc może nie żałuje :) Ja za to udałam się asfaltem do Rezerwatu Biała Woda, a stamtąd żółtym szutróweczką przez rezerwat z powrotem na Przełęcz Rozdziela. Ciągle delikatnie podjeżdżałam, ale jakoś specjalnie tego nie czułam. Dopiero jakieś 2 km przed przełęczą zaczął się właściwy podjazd. Nachylenie koło 25%, ale szutrówka prawie jak asfalt... i wtedy przekonałam się, że nie mogłabym sama jeździć po górach :) Na początku podjeżdżałam, ale po chwili zatrzymałam się żeby zrobić zdjęcie i tak sobie myślę, że Adama nie ma, innych ludzi też nie ma, więc co się będę męczyć skoro mogę podprowadzić :P Podprowadziłam na przełęcz i tam zauważyłam, że mam mało powietrza w tylnym kole. Niestety pompka podróżowała u Adama w plecaku :/ Ale do Obidzy, gdzie mieliśmy się spotkać jeszcze tylko parę km po płaskim, więc powolutku z pływającym tylnym kołem dotoczyłam się na miejsce spotkania. Tam rozbebeszyłam tylne koło i chwilę poczekałam. Adam$, kiedy przyjechał, zakleił mi dętkę, a że już zaczęło robić się ciemno, do Piwnicznej zjechaliśmy tą samą drogą, którą wjeżdżaliśmy, czyli po asfalcie i betonowych płytach.
Niektórzy uważają tę trasę za najpiękniejszą w polskich górach. Właściwie to chyba mogę się z nimi zgodzić :)

TRASA: Piwniczna-Zdrój, Łomnickie (ca.360 mnpm) - Kosarzyska - Sucha Dolina - Obidza (930 mnpm) - [niebieski szlak] - Szczob (936 mnpm) - Przeł. Rozdziela (802 mnpm) - Wierchliczka (966 mnpm) - Watrisko (960 mnpm) - trawers Wysokiej (na sam szczyt - 1050mnpm się nie pchaliśmy) - Borsuczyny (939 mnpm) - Durbaszka (942 mnpm) - Huściawa (818 mnpm) - Witkula (730 mnpm) - Szafranówka (742 mnpm) - [żółty szlak] - Palenica (719 mnpm) - [ścieżki] Szczawnica Niźna, przystań flisacka - Szczawnica Wyźna - Jaworki - [czerwony szlak] - Rezerwat Biała
Woda [żółty szlak] - Przeł. Rozdziela (802 mnpm) - [niebieski szlak] - Obidza (930 mnpm) - Sucha Dolina - Kosarzyska - Piwniczna-Zdrój, Łomnickie

Suma wzniesień - 1863 m

Adam z Pieninami w tle




Co za radośc :)






Ta mała kropka to Adam na trawersie Wysokiej




Na Wysoką - było mocno pieszo






Może nie wjechałam na Przehybę, ale za to miałam ładniejsze widoki :) Nie wiem dlaczego tę ścieżka zapamietałam jako "szutrówkę prawie jak asfalt" :)


Przełęcz Rozdziela wieczorową porą robiła dużo większo wrażenie


Środa nad Popradem

Środa, 12 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Od rana lało, więc tego dnia zrezygnowaliśmy z rowerów żeby spędzić ten dzień jak każda inna para na wakacjach :) Po południu nawet wyszło słońce, ale pogoda była nadal niepewna, poza tym Adam miał całkowicie przemoczone buty rowerowe po wczorajszym, więc jak każda inna para w cywilnych ubraniach pojechaliśmy na spacer wzdłóż Popradu na lody i oranżadę.
A po południu jeszcze ja odświeżałam sobie pamięć jak to się jeździ na koniach. Jeszcze udało mi się jako tako zagalopować, więc nawet nie było tak źle, tylko, że ta cholera nie miała hamulców :)

Sesja na proroku. Koszmarne siodło, ale poza tym jakoś ujdzie :)



Fajna miejscówka, gdyby tylko w pobliżu nie było gniazda cipodrążów :)


Tak, tak, wiem. Pięty w dół, palce do konia. Ale jakoś mi się zapomniało :)

Po górach - Wielki Rogacz

Poniedziałek, 10 sierpnia 2009 · Komentarze(7)
Pierwszy dzień w Beskidzie Sądeckim, więc jedziemy na krótką zapoznawczą wcycieczkę. Pani na kwaterze powiedziała nam, że rowery możemy przypiąć sobie do drzewa na otwartym podwórku :/ A my nawet nie mamy zapięć. Decyzja zapadła taka, że nasze bajki będziemy trzymać w samochodzie. Rano szybkie składanie rowerów do kupy i ruszamy. Mieszkamy koszmarnie nisko bo na wysokości ok. 360 mnpm.
Na początek podjazd na Eliaszówkę (1020 mnpm). Najpierw po betonowych płytach. Szło ciężko, bo było dość stromo, ale jeszcze jako tako dawałam radę. Dziwnie te góry jakieś, bo nawet jak już byliśmy na znacznej wysokości około 700 mnpm, to nadal jechaliśmy przez pola i często mijaliśmy jakieś domy. Chciałam już wjechać do lasu. Jednak bardzo szybko tego pożałowałam. W lesie zaczęło się prowadzenie i muchy... Muchy bły wszędzie, latające, siadające, włażące wszędzie. Nawet nie mogłam otworzyć ust, żeby sobie posapać, bo właziły mi do ust. Do tego szlak był raczej pieszy. Adam próbował walczyć, ale udawało mu się to raczej na pojedynczych odcinkach, bo co chwilę i tak trzeba było schodzić z roweru i przeprowadzać. Nachylenie ponad 22% i do tego nawierzchcia mocno zniszczona przez wodę. Chciałam zawrócić, ale razem stwierdziliśmy, że dojadziemy razem na Obidzę i ja stamtąd spokojnie zjadę do domu. Na szczęście za Eliaszówką dało już się normalnie jechać i niesamowitej prędkości zgubiliśmy muchy :) Na Obidzy spotkaliśmy się Anią i Dominikiem z onthebike.com, Adam wypił piwo, ja tym razem poumierałam przy soczku. Jakoś odzyskałam siły i razem we czwórkę ruszyliśmy na Wielki Rogacz (1182 mnpm). Kawałek przejechaliśmy, ale na stromym kamienistym podjeździe po kolei ktoś się poddawał i schodził z roweru. Adam jako jedyny dojechał do końca. Cwaniaczek na pewno oszukiewał :) Jeszcze nie wiem jak, ale z czasem na to wpadnę :)
Na szczycie zrobiliśmy sobie pamiątkową fotkę i tam się rozdzieliliśmy. Dominik z Anią pojechali w swoją stronę dalej pod górkę, a my radośni obniżyliśmy siodła i pomkneliśmy w dół. To był zjazd... Ponad 800 m w pionie za jednym zamachem. Jescze jakaś połowa bardzo fajnymi technicznymi krętymi ścieżkami, a reszta niestety już szerszą polną drogą, na której dalej zaczęły pojawiać się betonowe płyty. Jednak zawsze jakieś plusy. Droga miała spore nachylenie i można było nabierać zawrotnych prędkości. Chyba warto było się pomęczyć z tymi muchami :)

TRASA: Piwniczna-Zdrój, Łomnickie (ca.360 mnpm) - [niebieski rowerowy] - Eliaszówka (1020 mnpm) - Przeł. Gromadzka (Obidza) (930mnpm) - Wielki Rogacz (1182 mnpm) - [czerwony szlak] - Międzyradziejówki (1035 mnpm) - Niemcowa (1001 mnpm) - [żółty szlak] - Piwniczna-Zdrój, Łomnickie (ca.360 mnpm)

Suma wzniesień: 1188m

Na początku jechaliśmy właśnie takimi nudnymi płytami


A tutaj już pieszo. Głupi aparat jak zwykle wypłaszcza :) Ale tam serio było stromo


Ekipa onthebike.com. Miało być z widokiem na Tatry, których zupełnie nie widać


Pamiątkowa fota na szczycie


I dalej w dóół :)



I jeszcze krótki postój na fotę w podobno charakterystycznym miejscu