Wpisy archiwalne w kategorii

Las Łagiewnicki

Dystans całkowity:219.05 km (w terenie 155.00 km; 70.76%)
Czas w ruchu:09:35
Średnia prędkość:15.50 km/h
Maksymalna prędkość:32.61 km/h
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:36.51 km i 2h 23m
Więcej statystyk

Próba zabójstwa mamy

Niedziela, 8 lipca 2012 · Komentarze(16)
Ale nie dała się cholera :)
Zabrałam mamę na jagody (dla niełódzkich czytających: taka górka w lesie Łagiewnickim). A moja mama się zawzięła i podjechała na swojej krosówce z szosową kasetą z tyłu :)
A tutaj na górze mama mówi "nie rób mi zdjęć, bo jak zobaczą co ja przed śmiercią robiłam to nie wypłacą wam odszkodowania" :) (jak widać, mama już zaczyna niewyraźnie wyglądać)

Jak już zobaczyłam, że moja mama jest twarda i tak łatwo nie da się upozorować wypadku, to namawiałam ją jeszcze żeby zjechała tą małą trasą zjazdową, która jest obok. Mówiłam, że jak umieszczę zdjęcie mamy na hopce to zostanie gwiazdą bikestatsa :) Ale niestety nie dała się namówić. Postaram się następnym razem :)

"A ja wam mówię, że Bóg ma też noce bezsenne"

Poniedziałek, 14 maja 2012 · Komentarze(0)
Skoro tak, to wypada, żeby ludzie też nie każdą noc w całości przesypiali. Dlatego w składzie Adam, Marcin, Mateusz, trochę Emil, no i rodzynek, czyli ja pojechaliśmy pokręcić się nocą po Łagiewnikach. Jak się okazało, tam wszystkie drogi prowadzą do Modrzewiaka, dlatego nie obyło się też bez postoju na piwo :)

Marcin robił nam sesję przez staw w Arturówku


Od lewej: Adam vel Szczęśliwa Pyza i ja :)


Dobrze wiedzieć, że Modrzewiak jest tak długo czynny


Podczas jazdy kręciliśmy też filmiki, ale niestety raczej słabo wyszły. Zgadzam się z Marcinem, że jednak najlepsza jest sama końcówka :)

Superprodukcja w Łagiewnikach

Czwartek, 3 czerwca 2010 · Komentarze(3)
Jak już Adam powiedział: Było zupełnie tak, jak na filmiku. Mało jazdy, dużo "pitu pitu" :)


Scenariusz, reżyseria, montaż: Adam
Dialogi: Marcin
A ja ograniczyłam się do malowania paznokci i jakiejś tam jazdy :P

Każdy wrzucił siebie na kładce, a ja będę miła i wrzucę wszystkich





Wielka Sobota na dwóch kółkach

Niedziela, 12 kwietnia 2009 · Komentarze(3)
Nowy rumak nie spełnił moich oczekiwań. Był twardy, sztywny i po najechaniu na korzeń bardzo cierpiałam. No ale faktem jest, że przy włożeniu tyle samo siły w pedałowanie jechało się na nim dwa razy szybciej niż na moim. No i główny argument, dlaczego zostanę przy Stanilawie: jest ładniejszy :) (a w końcu na co ma patrzeć taka baba jak ja?)


Od początku:
Nie wiem czy to te jajka w koszykach czy może pełnia księżyca, ale jakiś taki "power" poczułam w Wielką Sobotę, że musiałam wybrać się na rower. Jednak ciągle wypadało coś, co uniemożliwiało porządną jazdę. Bardzo nie rozpaczam z tego powodu, bo treściwą wycieczkę planujemy na poniedziałek. Z Teofilowa wyruszyliśmy dopiero koło 14:30 z Adamem i Ojcem Eligiuszem :) Skierowaliśmy się w stronę Arturówka, gdzie spotkaliśmy się z Niną i Jerrym, któremu zabrałam rower (który był twardy, sztywny itp.). Posiedzieliśmy trochę w Modrzewiaku i mocno powoli ruszyliśmy w stronę domu.
A teraz dla rozrywki trochę zdjęć:

Adam z ojcem przechodzą w niedozwolonym miejscu przez tory - no cóż, trochę adrenaliny człowiek musi zaznać


pędzi O. Eligiusz


a to ten twardziel


To ja zostaję w tyle


A czyj to wielki zad? :)


W Arturówku


Wesoła wycieczka


Noc z pełnią się zbliża - Adam wpada w szatański nastrój (chociaż pełnia chyba była od jakichś wilkołaków, czy czegoś tam. Ale na Adama działa w ten sposób)

Tarara

Niedziela, 5 kwietnia 2009 · Komentarze(8)
Jako, że na maratony się nie nadaje, do Łagiewnik na Mazovie MTB wybraliśmy się tylko pogapić na rowery i liczyć, że może komuś odechce się klusek z sosem i odda nam swój żeton, tak jak w zeszłym roku. Niestety nie wyszło, ale kluski i tak zjadłam i do tego wcale za nie nie płaciłam :) Co prawda były w Modrzewiaku i zamiast sosu było mięso, ale to nawet lepiej. Oprócz jedzenia, na maratonie interesowały mnie jeszcze stoiska z ciuchami, ale nic ładnego nie widziałam.
Kiedy już dowiedziałam się wszystkiego czego chciałam (czyli, że wszytskie koszulki rowerowe muszą być albo brzydkie albo drogie :)), mogliśmy się zebrać i pokręcić się troche po lesie. Przystanek w Modrzewiaku oczywiście obowiązkowy. Kiedy przejechaliśmy jakieś 20km, stwierdziliśmy, że maratończycy pewnie mają już na licznikach jakieś 70 i mogliśmy zacząć kierować się w strone mety, żeby zobaczyć czy nie dowieźli żadnych nowych koszulek :) Do domu niestety wróciłam z pustymi rękami.
Powrót koło 15, bo trzeba jeszcze się pouczyć jakiegoś badziewia na jutro.
A ja, głupia cipa, zapomniałam aparatu i znowu na zdjęciach jestem tylko ja (i jeszcze jakiś 1000 innych rowerzystów, ale nie ma Adama)

Maratończycy na starcie


Ja z pustymi rękami


A tu dla odmiany ja z nożem i widelcem w rękach


Cóż... to też ja. Tym razem bawię się w maratończyka i podjeżdżam pod górkę (ci z tyłu, którzy prowadzą to jakies maratońskie cieniasy :). No i jeszcze musze dodać, że oni przejechali jakieś 200% więcej ode mnie więc nic dziwnego (Ech, ta moja uczciwość), ale i tak byłam z siebie dumna.)


A tu nowa maszyna Adama (Znajdź różnicę między tym a kolejnym zdjęciem - dla mnie prawie niezauważalna ;) )



No i dla mocnego zakończenia - Stanislaw: