Wpisy archiwalne w kategorii

Zalew Sulejowski i przyległości

Dystans całkowity:350.20 km (w terenie 163.00 km; 46.54%)
Czas w ruchu:15:19
Średnia prędkość:16.95 km/h
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:70.04 km i 3h 49m
Więcej statystyk

Gwiezdne bąki

Sobota, 14 kwietnia 2012 · Komentarze(7)
Na początku było parę chwil grozy. Przede wszystkim pobudka: pociąg do Tomaszowa Maz. odjeżdżał o 6:03, więc trzeba było wstać przed 5... A jakby tego było mało to w owym pociągu dostałam "z kajora" od jakiejś baby. W skrócie wyjaśniając powód, to dlatego, że ona paliła w pociągu. Reszty można się domyślić :) (Jeśli ktoś nie był w przedszkolu i nie rozumie zwrotu "dostać z kajora", to już wyjaśniam: To znaczy, że ona mnie kopnęła).
Następnie kolejne niepowodzenie: jak wysiedliśmy z pociągu, to okazało się, że całkiem nieźle pada. Część deszczu przeczekaliśmy na śniadaniu w Mcd's, gdzie też uznaliśmy, że jesteśmy twardzi, nie miętcy i jedziemy dalej zaplanowaną trasą. Przed naszą twardością nawet matka pogoda zmiękła i uznała, że z nami nie ma co zadzierać, więc przez prawie całą resztę wycieczki mieliśmy już ładną pogodę.

W drodze na zaporę zaliczyliśmy jak zwykle grupowe zdjęcie

A co do grupowości, to wstępnie wycieczka miała się odbyć w większym gronie, zrzeszając w miarę terenowych łódzkich rowerzystów, no ale, jak widać na powyższym zdjęciu, nie wyszło i wobec tego pojechaliśmy w zawsze dopisującym i nie narzekającym na pogodę i emeryckie tempo gronie (no, najwyżej niektórzy narzekali na kilometraż :P), czyli: Adam, Izka, Marcin no i ja.

Jak dojechaliśmy na zaporę, pogoda nadal była do dupy


A Adam nie bał się okazywać swojego niezadowolenia


Gdzieś na drodze minęliśmy odkrywkową kopalnie piasku...


...a tam, jak normalnie jakieś dwie najlepsze przyjaciółeczki się zdjęłyśmy


Realizujemy główne założenie wycieki: maksimum lasu i terenu, minimum asfaltu


Pogoda zaczyna ustępować


A ja jak zwykle się lansuję


Ale i tak mój lans przy lansie Siwego, to nic :)


Dalej do Inowłodza po zakupy na ognicho, które nastąpiło później nad Pilicą.

Ognisko trudno było rozpalić, bo wszystko wokół było mokre, no i chłopaki się trochę namęczyli, ale za to my ich wspierałyśmy. Psychicznie oczywiście :)


Na ognisku, wiadomo: kiełbaski, bułeczki, sos tatarski, piwo itp. Do pewnego momentu było nawet dużo miłości


Chłopaki poczuli się bardzo młodo i robili sobie zdjęcia z piwem jak w podstawówce :)


Jak się okazało, podstawka pod kiełbaskę z kasku nie była zbyt dobrym pomysłem :)

Marcinowy kask się wziął i zjarał, po czym nasi młodzi kochankowie zaczęli na siebie warczeć.

Adam z Marcinem postanowili specjalnie na morsa zdjąć z siebie "obciski" :)


Kilka ostatnich zdjęć było nierowerowych, no to teraz rowerowe: Iza w rezerwacie w Spale


75% grupy na fajnej ścieżce w rezerwacie


A tu ja hardkorowym na przejściu, którego nie powstydziłby się sam Bear Grylls


A tu pozostałości mostka na rzece Gać, przejścia którego nie powstydziłoby się nawet dwóch Bearów :)


A tu już w powrotnym pociągu Marcin po raz kolejny zdejmuje "obciski", a może tutaj zakładał?


Pod koniec Iza strzeliła focha, bo nie dobiła do setki :) (musiałam napisać :P)
A tytuł wziął się stąd, że przez całą wycieczkę wszyscy posądzali mnie o stosowanie dopingu wykorzystując prawo zachowania pędu, czyli po prostu przez puszczanie bąków :)

Hmm... Wygląda jak majonez. Ale śmierdzi jak gówno.

Niedziela, 29 maja 2011 · Komentarze(3)
Jazda integracyjna z nowo poznaną Izą, a przy okazji integrowałam się też jeszcze bardziej z Siwym i Adamem.
Ciuchcią do Piotrkowa, a stamtąd przez las do Sulejowa.
Jak to zwykle na wycieczkach z Siwym - było błoto. Tym razem wcześniej niż zwykle :)


I tak dalej jadąc sobie w pięknych okolicznościach przyrody, integrowaliśmy się dalej. (Wbrew cytatowi, to oczywiście nie jest Wisła tylko Luciąża)


Podczas integracji Siwy "złapał zająca" (Chyba jakoś tak się mówi?)
&feature=player_embedded
A my z Adamem chyba naprawdę jesteśmy okrutni... Siwy się wypierdziela, a nasza reakcja:
Ja - haha, nagrałeś to?
Adam - no ba, hahaha

Nie jest dobrze :)
Dalej na piwo w budynkach opactwa Cystersów w Podklasztorzu, Adama obsrały ptaki i badając tajemniczą wydzielinę wygłosił ww. tekst, z tytułu :)

Zalew Sulejowski też był. O.




A to cała nasza wesoła wycieczka


I przez las trochę jechaliśmy

Punch and cookies!

Sobota, 16 kwietnia 2011 · Komentarze(2)
Tak na serio, to nie było ani ponczu ani ciasteczek, ale jakaś reklama musi być. Ale za to było ognisko, piwo i moczenie nóg (jak to zwykle bywa na wycieczce z Adamem i Siwym).
Moczenie nóg miało miejsce nawet parę razy, tak to nam nasz przewodnik Adam dobrał trasę "na czuja" :) było też jak zwykle dużo jazdy bez ścieżek i takie tam różne atrakcje.
Jak to zwykle bywa, przy opisywaniu wycieczek 3 miesiące po fakcie, już za bardzo szczegółów nie pamiętam, ale wiem, że było zajebiście :) Na szczęście są zdjęcia, które może powiedzą coś więcej niż ja zdołałam napisać.
A oprócz zdjęć jest super mega wypas filmik, który nakazuję wam obejrzeć, bo jest naprawdę mistrzowski :)



Adam i Siwy cisną


Lans w Inowłodzu


To jeszcze zdołaliśmy przejechać bez moczenia, ale nasza radość nie trwała długo...


...bo tam gdzie widać drzewa płynęła rzeka. Taka duża rzeka :)
O, taka:


Przygoda była taka, że nawet pisano o niej później pieśni:

Rowerzyści wszyscy trzy;
Chcieli przejść przez rzeczkę;
Nie wiedzieli jak;
Znaleźli kładeczkę;
Kładka była zła;
Skąpali się wszyscy trzej;
Sibom sibom sialalalalalala;
Sibom sibom sialalalala.

Na szczęście uprzednio wszyscy zdjęli buty i skarpetki :)

A najśmieszniejsze było to, że jak już po pierwszej przeprawie założyliśmy skarpetki i buty, okazało się, że nasza droga i tak prowadzi przez jakieś mokradła, które nas pokonały i tak czy siak porządnie zmoczyliśmy buty :)


Dalej było, równie fajnie, bo było ognisko...


... i ambona, która również sprawiała dużo radości :)


Trochę jazdy też było




i bunkry


Dalej jeszcze jedna przeprawa ze zdejmowaniem butów, ale tym razem nie przez przewodnika, bo jechaliśmy grzecznie szlakiem jak pan bóg przykazał, tylko, że mostek się zarwał :)

Ale było jeszcze piwko, z którym każdy ma zdjęcie :)






Takim oto miłym akcentem kończę wpis i mam nadzieję, że następny uda mi się zrobić wcześniej niż za 3 miesiące :)

Gdy jadę na rowerze

Sobota, 17 lipca 2010 · Komentarze(5)
Plan był taki, żeby znaleźć się nad wodą. Adam uznał, że rzeka Pilica w rejonie Zalewu Sulejwskiego będzie najelpszym wyborem. Spakowaliśmy ręczniczki i wio. Najpierw trzeba było przejechać przez całe miasto. Gdzieś w centrum, kiedy zobaczyłam McDonald's przypomniało mi się, że nie jadłam śniadania, więc zaliczyliśmy pierwszy postój. Niestety nie mogłam delektować się big maczkiem, bo Adam się wściekał, że mamy taki kiepski czas (wyruszyliśmy parę minut przed 11), a ja jeszcze opóźniam. Dlatego wsunęłam wszystko naprędce, co później mocno się na mnie odbiło, bo przez kolejne 20km... Hmmm... Mogłam jeszcze kilka razy delektować się big maczkiem :) Adam nawet z tej okazji ułożył piękną piosenkę, którą mi po drodze śpiewał:

Gdy jadę na rowerze
Marysia dąsa się,
Ja zaraz jej wpierdolę
i już nie będzie źle

Reszty zwrotek wolałabym nie przytaczać :)
Dalej już jechało się całkiem nieźle, do czasu kiedy zaczęłam sprawiać kolejne problemy :) Otóż zaczęła działać na mnie temperatura. Ja zwykle dobrze znoszę takie pogody, ale tym razem poczułam się bardzo kiepsko. Najdziwniejsze było to, że zaczęłam mieć dreszcze i zrobiło mi się naprawdę zimno :) W każdym razie, trzeba było zaliczyć dłuższy postój, który postawił mnie na nogi.
Rozłożyliśmy się nad rzeką, zanurzyliśmy się w wodzie, która była tak brudna, że brakowało w niej tylko pływających trupów :) Przez ten dłuższy postój z moim zgonem, nad wodą spędziliśmy tylko jakieś półtorej godzinki, ale w sumie dobrze się złożyło, bo już nam się zaczynało nudzić :) Niestety przez całą drogę wiozłam książkę, której nawet nie otworzyłam...
Dalej pojechaliśmy już na dworzec do Tomaszowa, skąd pociągiem udaliśmy się do Łodzi.

Zdjęcia wyszły tak kiepskie, że Adam każde z nich dość porządnie obrobił. Np moje zdjęcie robione z ręki na naszą klasę :P
Przed

Po


Powrót z plaży


Adam pozujący z gofrem




Niestety zdjęcia w półnegliżu nad wodą/w wodzie nie nadają się do publikacji. Za to mogę przybliżyć jak wyglądaliśmy razem na plaży :) Od prawej: Adam i ja :)

"Co oni, po wodzie jechali?!"

Niedziela, 14 czerwca 2009 · Komentarze(6)
Adam znowu obudził mnie w środku nocy, bo koło 6 żeby zdążyć na pociąg do Koluszek o 8:20. Oprócz Adama zjawił się jeszcze miły Marcin :) Niestety Kinga, którą miałam ochotę poznać, znalazła sobie jakąś wymówkę.
W Koluszkach ruszyliśmy lasami, polami i miedzami w kierunku Tomaszowa, gdzie pordóż mijała nam bardzo miło na rozmowach o pedofilach i podrywaniu cudzych matek :). Po drodze koło Skrzynkek jakaś miła pani poprosiła chłopaków żeby popchnęli jej malucha. Na mnie też patrzyła z nadzieją, ale przy bliższych oględzinach, okazało się, że nie jestem chłopakiem, więc zostałam pilnować rowerów i robić zdjęcia :) W Tomaszowie postój na pizze, ale okazało się, że otwierają dopiero o 12, więc wybraliśmy się na lans do sklepu w celu uzupełnienia płynów. Lansował się głównie Marcin na rowerze Adama, po czym stwierdził, że przesiada się na fulla. I mamy kolejnego, który przeszedł na jasną stronę :) Wróciliśmy na pizze, po której przysługiwała nam co najmniej godzinka leżakowania, ale spięliśmy się i dalej ruszyliśmy nad Zalew Sulejowski. Po drodze jeszcze sesja foto na Grotach Nagórzyckich i dalej w drogę.
Za zaporą W Smardzewicach skręciliśmy w lewo (to chyba było lewo :)) i wzdłuż zalewu ryszyliśmy bardzo fajną scieżką do Bronisławowa w celu zakupu jakiegoś piwa. Po drodze było sporo kałuż i większość z nich zgrabnie udawało nam się omijać, z wyjątkiem kiedy Adam wjechał w jedną jako zwiadowca grupy i wyszedł już na nogach za kostki w wodzie. My tylko się śmialiśmy, że jesteśmy tacy sprytni i się nie zamoczyliśmy (bo nie wiedzieliśmy co nas czeka dalej :)).
Następnie kolejny punkt programu skrupulatnie zaplanowany przez Adama - postój na plaży gdzie wypiliśmy po piwie. Ruszliśmy dalej. Ukazała nam się kolejna kałuża. Tym razem jako zwiadowca pojechał Marcin twierdząc "chodźcie, chodźcie, wcale nie jest tak głęboko". Co mogliśmy zrobić - pojechaliśmy. Po paru metrach było już tak głęboko, że zeszliśmy z rowerów po kostki w wodzie poszliśmy dalej, gdzie czekała nas kładka. Nie staram się tego opisać - niżej jest filmik. Niestety nie załapał się komentarz jakichś ludzi kiedy wychodziliśmy z krzaków - "co oni, po wodzie jechali?!"
Dalej dojechaliśmy do zapory i stamtąd, kolejną tego dnia, bardzo fajną ścieżka wzdłuż Pilicy dojechaliśmy do Niebieskich Źródeł i dalej na dworzec w Tomaszowie.
Wycieczka udała się świetna, pogoda dopisała, a nowi towarzysze nie narzekali na zabójcze tempo :)

Gzieś wśród stosunkowo małych kałuż na drodze do Tomaszowa


Chopaki, jak to chłopaki lubią fotografować się przy szybkich samochodach


Adam, krowy, które chciały mnie ugryźć i... wrzosowisko? :)


przez pole


A tutaj widzimy wyżej opisany lans Marcina przy sklepie


Jedno ze zdjęć zrobionych podczas sesji na skałkach


Nawet nie wiem co to była za woda. Za dużo tego mijaliśmy :)




Jakieś grupowe też musiało się znaleźć


Coś dlamiłośników asfaltu. Był to, co prawda, beton, ale zawsze jakaś utwardzona nawierzchnia


Podczas przeprawy



Singielek nad Pilicą


I jeszcze raz - sesja na piaskowcach (alr tym razem innych)


Chwile grozy - nie wiem dlaczego zawsze na filmikach słychać głównie mnie :)
http://www.youtube.com/watch?v=r5aL008wAeg

Lubiaszów - dzień 2

Sobota, 2 maja 2009 · Komentarze(3)
Plany były takie, że doprowadzamy grupę do Niebieskich Źródeł, a dalej korzystamy z "wakacji" i uderzamy na jakąs dłuższą wycieczkę. Na początku szło całkiem nieźle, ale później po równie niezłym postoju na zaporze już niec nie poszło za bardzo zgodnie z planem. Otóż na zjeździe zaraz za zaporą, gdzie bez kręcenia można było spokojnie wyciągnąć 40 km/h, jedna z uczestniczek wycieczki poślizgnęła się na piachu i w pełnym pędzie przejechała jeszcze kawałek po asfalcie, ale już bez roweru. Wyglądało to bardzo poważnie, bo poza utratą przytomności było sporo krwi z łuku brwiowego. Kiedy karetka już ją zabrała nam odechciało się dalszej jazdy, a poza tym Adam i tak musiał jechać do kwatery po samochód żeby zabrać nieszczęsny rower do domu. W szpitalu trochę ją pozszywali, pozakladali parę opatrunków i zostawili. Dodam, że nasza pechowa koleżanka na postoju piła tylko soczek.

Ale zdjęcia i tak mam :)

Adam nad pochyłym zalewem


A to jedno z moich ulubionych. Jest takie wakacyjne...


Mr P. i Gorąca Grzywka :)


A to stało na naszym podwórku

Lubiaszów - dzień 1

Piątek, 1 maja 2009 · Komentarze(10)
Dzień integracji z sektą. Czasem mnie denerwuje jazda z nimi, gdzie na 30km robimy 15 postojów na piwo, ale właściwie to głównie dla tych postojów lubię z nimi jeździć, bo jednak jestem typową turystką rowerową, a poza tym nie ma to jak banda 50latków imprezujących przez 4 dni bez przerwy. Zawsze czuje się przy nich taka stara i stateczna :)
A, wycieczka... właściwie to ten rower był tylko dodatkiem do postojów :)
Ale mam też parę zdjęć:

Moja mama jak zwykle wepchnęła się na zdjęcie, a ja chciałam zrobić widoczek


A tu kolejny członek rodziny, Ojciec Eligiusz :)


Jerry na znak protestu, że od jakichś 4 km nie było postoju chciał wrzucić rower do wody


Luciąża