Tzn w getrach jeździł
Adam :) Mówił, że zapomniał szortów z domu, ale mnie się coś wydaje, że chciał być szybszy. Naoglądał się profesjonalistów i nasłuchał jak to dobrze i wygodnie jeździ się w rajstopach, więc postanowił sprawdzić :) Chyba jednak coś dało, bo zapierdzielał strasznie. A może to ja się wlokłam jeszcze bardziej niż zwykle? Po prostu podziwiałam widoki :) A naprawdę było co podziwiać. No bo w ogóle jeszcze nie napisałam, że byliśmy w Zakopanem. Wyszedł taki jakby całkiem spontan, bo w środę pomyśleliśmy, że gdzieś pojedziemy na weekend, a w czwartek już byliśmy na miejscu.
Dam nowy akapit, żeby lepiej się czytało. Na tym wyjeździe nastawialiśmy się bardziej na widoki niż na cokolwiek innego, bo wiedzieliśmy, że udostępnione dla rowerzystów Tatrzańskie szlaki do trudnych nie należą. Ale im się jest starszym, tym bardziej się docenia to co się dzieje dookoła nas, a nie tylko to co ma się pod kołami. Dlatego na pierwszy ogień poszła Droga pod Reglami i Polana Chochołowska. Lajtowo, ale bardzo ładnie. Dla potwierdzenia, poniżej dam kilka zdjęć. Oczywiście niechronologicznie, młoda jeszcze jestem i zbuntowana :)
Ale żeby nie było, że nas tam nie było, to wrzucę zdjęcia nas na rowerach:
Kawałek fajnego zjazdu był na samym początku, pod samym domem:
A co do Adama w getrach, o niestety tylko smaka narobiłam, a zdjęć za bardzo nie mam. próbowałam cyknąć jakieś "znienacka" jeszcze w pokoju, ale czujna menda i się nie dał :) Za to zrobił darmową reklamę zespołowi Blindead, którego to koszulką się zasłonił. A właściwie to ja im zrobiłam reklamę, bo pewnie i tak nikt by po koszulce nie skojarzył :) (Czy to nie zabrzmiało zbyt hipstersko?)
Ale wracając do wycieczki. Ja w Tatrach nigdy nie byłam ani pieszo, ani w żaden inny sposób. Jak usłyszałam od Adama, że dobrze, że jesteśmy po sezonie, bo jest mało ludzi, trochę szczena mi opadła. W innych górach przez tydzień nie spotkaliśmy tyle ludzi (no chyba, że na tych szczytach, na które są wyciągi). Jadąc tam nieśmiało myślałam, że może jednak da się pojeździć po innych szlakach niż te dostępne dla rowerzystów. Ale przy takiej ilości tłumów, podejrzewam, że niestety nie uszłoby to nam na sucho.
Dlatego z Polany Chochołowskiej wróciliśmy tą samą drogą i skierowaliśmy się na Kalatówki. Niby taki tam podjeździk po czymś w rodzaju kocich łbów. Ale jak ja się tam zmęczyłam to wiem tylko ja. I Adam, bo nie omieszkałam mu o tym opowiedzieć. I mama moja też wie, bo narzekałam jej telefonicznie. No kurde jak takie kamienie z rytmu wybijają. A zjazd też wcale nie był przyjemny, bo wytrzęsło mną jak w szejkerze. Ale na zjazd nie narzekam, bo po pierwsze było w dół, a po drugie to miałam nadzieję, że to wytrzęsienie będzie na mnie miało wpływ zdrowotny i odchudzający. Dałabym sobie ręce i nogi poucinać, że widziałam kiedyś taką trzęsącą maszynę na telezakupach Mango Gdynia. Panie tam się uśmiechały i mówiły, że chudną, więc kto wie?
A ja się znowu rozpisałam, a mam jeszcze kilka zdjęć do wrzucenia.
Panoramy wrzucam takie małe pipki, bo inaczej wyjeżdżają ze strony. Ale za to po kliknięciu na nie otwierają się w całości