Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:429.90 km (w terenie 150.00 km; 34.89%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:190 m
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:42.99 km
Więcej statystyk

Leniwie tylko w dół wzdłuż Kamiennej

Wtorek, 31 lipca 2012 · Komentarze(3)
Kategoria Karkonosze
Jako, że oboje z Adamem jesteśmy bardzo leniwi (a szczególnie Adam :P), tego dnia postanowiliśmy stoczyć się w dół. Najpierw dojazd do czarnego szlaku, który prowadzi wzdłuż potoku Kamieńczyk, potem zielonym wzdłuż rzeki Kamiennej, a potem niebieskim dalej wzdłuż Kamiennej.
Tak dokładnie opisuję trasę, bo chciałam ją polecić też innym. Czasem przypomina ona szlak wzdłuż Dunajca w Małych Pieninach, bo jest widokowo bardzo ładna (od momentu wjechania na zielony szlak, ten nie oddala się od brzegu rzeki dalej niż 50m), a do tego jest fajniej niż wzdłuż Dunajca, bo nie jedzie się z grubsza płaskim szutrem, tylko cały czas zjeżdża się w dół drogą z bardzo fajnymi kamyczkami.

O, takimi kamyczkami:




Czasem szlak daje chwilę wytchnienia od kamieni i pozwala spojrzeć w lewo na rzekę


Aha, zapomniałam napisać, że kawałek tej trasy prowadzi przez park narodowy, czyli niestety nie wolno po nim jeździć rowerem. Ale my jesteśmy złymi ludźmi i i tak pojechaliśmy :) (Kasjer sprzedał nam bilety wstępu do parku bez słowa o rowerach).
I dobrze, bo dzięki temu mogliśmy dalej pojechać takim ładnym szlakiem:


Gdzieś na trasie Adam się wywala, zdzierając się przy tym mocnawo (bo ochraniacze są niewygodne), a przy okazji przedziera oponę w dwóch miejscach. Dlatego decydujemy o przedłużeniu wycieczki aż do Jeleniej Góry, gdzie Adam kupuje sobie nową oponę.
Powrót pociągiem, co Adamowi - "kolejofanowi" najbardziej się podobało z całej dzisiejszej wycieczki. Bo faktycznie trasa pociągiem też bardzo ładna widokowo.

Zittauer Gebirge i nagie Niemki

Poniedziałek, 30 lipca 2012 · Komentarze(9)
Będąc na wywczasie w Izerach byliśmy stosunkowo blisko od niemieckiego pasma Zittauer Gebirge, o którym słyszałam, że można po nim miło pojeździć rowerem. Byliśmy już w fajnym miejscu (Jakuszyce), a samochodem jechaliśmy prawie 100km, żeby powczasować gdzie indziej. W dupach się poprzewracało :)
Samochodem dojechaliśmy do Zittau i tam go zostawiliśmy, krążąc uprzednio mocno, żeby znaleźć jakiś bieda-parking, bo w kieszeni tylko złotówki. Dojechaliśmy do Olbersdorfer See gdzie zaczynał się nasz track zaplanowany na podstawie jakiegoś niemieckiego pisma rowerowego i wycieczki ze zlotu emtb.pl. Nad jeziorem trochę pobłądziliśmy wbijając się niechcący na plażę nudystów. Zawsze jak słyszę "plaża nudystów" to przed oczami mam szczęśliwych, pięknych młodych i nagich ludzi. Taki obraz Edenu. Może na innych tak jest, w każdym razie na tej przy Olbersdorfer See byli tylko starzy i grubi Niemcy. Ale nadzy Niemcy to nic. Tam co gorsza były nagie Niemki! (Albo może Niemcy z cyckami. W przypadku Niemek to jednak trudno rozróżnić :P)
Po tym doświadczeniu wzięliśmy się w garść i pojechaliśmy dalej. Zdecydowaliśmy się tam pojechać, bo na cudzych zdjęciach bardzo spodobały nam się wielkie twory skalne, które występują tam na każdym kroku. Dodatkowo szlak też był często miły.
O, np taki:


W towarzystwie takich skałek pomknęliśmy dalej w kierunku góry Hochwald. Niskie to takie (749 m n.p.m.), ale jakie cholerstwo strome. Przynajmniej od tej strony, od której podjeżdżaliśmy (niebieski szlak wzdłuż granicy). Zmęczyła mnie ta góra mocno, ale że nie chciałam umierać na obczyźnie to ponownie wzięłam się w garść i podjechałam.
Na górze eleganckie schronisko i płatna wieża widokowa. My niestety nie skorzystaliśmy ani z jednego ani z drugiego, bo w kieszeni wcale nie przybyło tam euro.
Na szczęście widoki było widać nie tylko z wieży widokowej:


Potem przyszła pora na zjazd. W niemieckim piśmie rowerowym Adam wyczytał, że
a) podjazd na Hochwald jest ciężki i gratulacje dla tych, którzy podjadą go w całości (zgadzam się)
b) zjazd jest trudny i emocjonujący (niestety nie zgadzam się). Zjazd był, owszem, stromy, ale prowadził taką tam prawie szutrówką:




Podczas zjazdu wciąż towarzyszyły nam wszędobylskie skałki i np taka malownicza skalna brama:


Jechaliśmy sobie dalej podziwiając skałki po drodze i czasem robiąc sobie zdjęcia przy nich pozując na zjazdach:




A czasem było widać mniej skałek, ale my i tak robiliśmy sobie zdjęcia pozując na zjazdach:




Aż w końcu tak sobie miło jadąc dojechaliśmy na górę Johanisstein, a tam to już w ogóle zrobiliśmy sobie dużo zdjęć na zjeździe, bo zjazd z niej był bardzo fotogeniczny i miły:




A z początku zjazdu powstała nawet panoramka ze mną wypinającą tyłek. Można nawet kliknąć i powiększyć aby zobaczyć mój wypięty tyłek i widoczek w powiększeniu. Po lewej widać jak ładnie ciągnie się ten singlowy zjazd.


W dalszej trasie również zdarzały się miłe single


Dotarliśmy do miasta Oybin, pyknęliśmy zdjęcie ruin na górze Oybin...


I pojechaliśmy dalej jechać wśród skałek i dotrzeć do tej najsłynniejszej - Kelchstein. Odkąd moja mama powiedziała, że to jest popiersie murzyna to ja przestałam widzieć tam grzybek i faktycznie widzę, że zaznaczają się tam oczy, nos i murzyńskie usta :)


Obfotografowaliśmy murzynka ze wszystkich stron...


...i ruszyliśmy dalej, gdzie napotkaliśmy kolejne skałki:


Powrót do samochodu w Zittau, a po drodze wieczorne zdjęcie Olbersdorfer See bez nagich Niemców

Z rodzicami po Izerach

Niedziela, 29 lipca 2012 · Komentarze(4)
Część tegorocznych wakacji spędziliśmy bardzo rodzinnie: do Jakuszyc pojechaliśmy nie tylko z psami, ale również z rodzicami! (każdy z własnym rodzicem po jednej sztuce: Adam zabrał ojca, a ja mamusię.
Na pierwszą wycieczkę po Izerach pojechaliśmy wspólnie.

Wspięliśmy m.in na Sine Skałki. Adam jak zwykle podjechał pierwszy i dzięki temu mógł zrobić nam zdjęcia


Pod koniec jest całkiem stromo, ale to wcale nie speszyło naszych rodziców :)


Podczas robienia tego zdjęcia moja mama mówiła "to nie jest sport dla starych ludzi!!" A ja mówię, że na popych to nawet stara maszyna pojedzie :P


Był podjazd, to teraz kolej na zjazd. A ten miał prowadzić żółtym szlakiem do Chatki Górzystów, który sprawił trudności niejednemu górskiemu rowerzyście i nawet przez to zyskał miano rozwodowego. Chciałam zapytać czy może nie pomóc mamie sprowadzić roweru, bo nie jechała bynajmniej na rowerze górskim, tylko na sztywnej krossówce z wąskimi oponkami. Ale gdzie tam pomóc sprowadzać! Ja się odwracam a mama jedzie!


W końcu po kimś muszę mieć to zamiłowanie do szaleństwa na zjazdach :P


Ominęła mnie i moją opadniętą szczękę i mówi "no co, wychyliłam się do tyłu tak jak mówiłaś i tak wszystko da się zjechać" :)


A ojciec Adama zjechał tak szybko, że nawet nie zdążyłam go sfotografować :) Na szczęście Adam zdążył


Zjazd zjazdem, ale ważne jest również dokąd on prowadził. Otóż wszystkie drogi w Izerach prowadzą na naleśniki :)
Chyba nie powinnam wrzucać takiego kompromitującego zdjęcia, ale co tam :P


Potem przez Halę Izerską...


...z małym postojem nad rzeką z sesją zdjęciową
Adam robił


A Matka z córką pozowały


Z Hali odbiliśmy na żółty szlak, żeby niekoniecznie legalnie, ale za to miło podjechać do Izerki


A z Izerki miło zjechaliśmy zielonym szlakiem. Zjazd bardzo polecam. Jest dość krótki, ale za to naprawdę miły. Średnio stromy, cały prowadzi singlem i usiany jest kamieniami i korzeniami. Dlaczego takie szlaki nie są oznaczone jako rowerowe ja się pytam?!




Potem przez Orle szybko do domu, bo niestety goniła nas burza. Ale nie dogoniła. Tacy szybcy jesteśmy :P

Na początku wspominałam, że na wakacjach byliśmy z psem. A czy wspominałam też, że to jest latający pies? Na spacerze po burzy mieliśmy okazję się o tym przekonać.


Klamki custom yeah

Środa, 25 lipca 2012 · Komentarze(4)
Kategoria Chała :)
Musiałam załatwić pewną tajemniczą sprawę na mieście, więc pojechałam rowerem. No dobra, zbudowałam napięcie (?) na wstępie jak Hitchcock to teraz mogę wyznać, że sprawa wcale nie jest tajemnicza. Odbierałam moje nowiusieńskie hamulce z serwisu po odpowietrzeniu. A musiały być odpowietrzone, bo mi kolor nie pasował :) Na szczęście z pomocą przyszedł Adam i okleił mi klapki na klamkach na kolor, który mi już pięknie pasuje :)

Teraz wyglądają tak (wcześniej ten element był czerwony):


A przy okazji wstąpiłam też do babci. Niestety nie na smaczny obiadek, jak to się jeździło w starych dobrych czasach, tylko na cmentarz. Stary Cmentarz jak zwykle mnie zachwycił i zrobiłam tam też kilka zdjęć.


Prawda, że pięknie? Tak ładnie, że kiedyś z przyjemnością sama się tam położę :)


Tropem dziadka, czyli życiowa życiówka

Sobota, 14 lipca 2012 · Komentarze(17)
Z Adamem wybraliśmy się na prawie romantyczną wycieczkę. Romantyczną, bo we dwoje, a prawie, bo Adam przez pół wycieczki miał zły humor i najchętniej zakopałby mnie gdzieś w lesie (i pewnie nawet kwiatka by nie położył, więc romantyzmu absolutnie brak). Z tego powodu mieliśmy zawracać kilka razy, ale ostatecznie jednak dotarliśmy do celu.
Romantyczne były za to sielskie drogi


A celem był Rylsk. Wieś jak wieś, z tą różnicą, że w czasie okupacji mieszkał tam mój dziadek. Mieszkał dokładnie w tej gorzelni




Widać, że budynek kiedyś był ładny, a teraz czeka na wyburzenie. Podobnie sprawa wygląda w przypadku dworku nieopodal gorzelni


Kiedyś naprawdę ładny budynek. Należał też do jakiejś tam rodziny. Po wojnie budynek Państwo postanowiło przeznaczyć na szkołę, która mieściła się tam przez kolejnych kilka lat. Później szkoła się wyniosła i od tej pory dworek stoi i niszczeje. Pozwolę sobie wrzucić jeszcze cudze zdjęcie, bo to nasze nie oddaje całości


Najśmieszniejsze jest to, że grzebiąc trochę w internecie znalazłam ofertę sprzedaży tego dworku. I to chyba nie jest żart, bo oferta pojawia się w kilku miejscach :) Haha, dobre sobie. Ja się tam prawie bałam wejść do środka, żeby mi nic na łeb nie spadło, a ktoś to chce sprzedawać :)

Potem podjechaliśmy zobaczyć jeszcze kościół w pobliskim Lewinie




Tamtejszy ksiądz chyba musi być wielbicielem ptaków, bo na każdym drzewie na terenie kościoła jest kilka budek dla ptaków i każda podpisana




Droga prowadząca z Rylska do Lewina jest naprawdę malownicza. Bardzo miło się tamtędy jechało, a że było z wiatrem to jeszcze milej :)


Dodatkowo w tamtym rejonie jest mnóstwo sadów z jabłkami i wiśniami.
Jabłka jeszcze niedojrzałe, ale wiśnie pierwsza klasa :)


Dotarliśmy do Rylska, w nogach jakieś 90km i trzeba jakoś wrócić. Pociągiem oczywiście :) Ale to nadal nie rozwiązuje sprawy, bo do pociągu trzeba jeszcze jakoś dojechać. Do Skierniewic jest bliżej, ale do Żyrardowa z wiatrem. A wiatr mocny. No to decyzja podjęta.
Przez całą drogę na dworzec byliśmy pewni, że zaraz zmokniemy. Wiało mocno, robiło się coraz ciemniej (nie przez porę, przez ciemne chmury) a my mamy jeszcze jakieś 50 km na pociąg. W pewnym momencie nawet schowaliśmy całą elektronikę do foliówki i tylko czekaliśmy.
A tu niespodzianka. Nie zmokliśmy :) Weszliśmy na dworzec, a minutę później zaczęła się ulewa. A dworzec w Żyrardowie jest naprawdę ładny.


Prawda, że wygląda trochę jak hotel?


A w środku tak


A tak przy okazji to walnęłam życiówkę. 148,5km. Zupełnie niespodziewanie. Wyszliśmy z domu po 11, mieliśmy jechać gdzieś na krótko, tak, żeby Adam nie zdążył mnie zabić, a tu myk myk i życiówka. Wiem, że dla większości z was to nic takiego, bo przejeżdżacie tyle na krótkiej wycieczce przed pracą, ale ja się sama sobie zdziwiłam :) Tym bardziej, że przez pierwsze 70km jechaliśmy prawie bez postoju, żeby zminimalizować ilość sytuacji, w których Adam może popełnić morderstwo. Dodatkowo całość tylko na porannych kanapkach i jednej bułce słodkiej. W związku z tym kolejna wycieczka musi być na jakieś żarcie :)

Chciałam być jak siostry Kopciuszka

Poniedziałek, 9 lipca 2012 · Komentarze(0)
Kategoria Chała :)
A dlaczego? Bo prawie zgilotynowałam sobie piętę
Tak to jest, kiedy ciężko jest się wyzbyć przyzwyczajeń z górala i próbuje się zeskakiwać z wysokich krawężników nawet podczas jazdy mieszczuchem w japonkach (tzn ja w japonkach, nie mieszczuch).

Piosenki tym razem nie wrzucam, bo i tak nikt nie słucha. Za to wrzucę taki obrazek

Próba zabójstwa mamy

Niedziela, 8 lipca 2012 · Komentarze(16)
Ale nie dała się cholera :)
Zabrałam mamę na jagody (dla niełódzkich czytających: taka górka w lesie Łagiewnickim). A moja mama się zawzięła i podjechała na swojej krosówce z szosową kasetą z tyłu :)
A tutaj na górze mama mówi "nie rób mi zdjęć, bo jak zobaczą co ja przed śmiercią robiłam to nie wypłacą wam odszkodowania" :) (jak widać, mama już zaczyna niewyraźnie wyglądać)

Jak już zobaczyłam, że moja mama jest twarda i tak łatwo nie da się upozorować wypadku, to namawiałam ją jeszcze żeby zjechała tą małą trasą zjazdową, która jest obok. Mówiłam, że jak umieszczę zdjęcie mamy na hopce to zostanie gwiazdą bikestatsa :) Ale niestety nie dała się namówić. Postaram się następnym razem :)

Let me tell you of the days of high adventure! Czyli jazda z Conanem

Sobota, 7 lipca 2012 · Komentarze(1)
Kategoria Wpisy z muzyką
Jeśli ktoś widział w sobotę samotną rowerzystkę za zachodnią granicą Łodzi z słuchawkami na uszach, która wcale melodyjne podśpiewywała sobie pod nosem lub z gracją udawała gitarę/trąbkę lub była zbyt zmęczona i po prostu melodyjnie posapywała, to byłam to ja :)
A podśpiewywało mi się dobrze, bo z muzyką zacną.

Dzięki Conanowi wykręciłam średnią zupełnie do mnie nie podobną :) A gdzieś koło minuty 2:24 aż mi brakowało przełożeń (właściwie to już od 2:13) :) Momentami miałam takie dreszcze, że nie wiedziałam czy to już udar słoneczny czy jeszcze przeżywanie muzyki :P
A swoją drogą to czy wy też macie wrażenie, że kiedy muzyka filmowa była jakby osobnym dziełem, a teraz to są jakieś takie z grubsza szumy w tle?

A po drodze spotkałam wołowinę na wypasie :P

Dlaczego krowa jest najlepszym przyjacielem człowieka? Bo sympatycznie jej z pyska patrzy. I mleko daje. I zjeść ją można :) A dla bardziej wtajemniczonych istnieje też coś takiego jak "podryw na krowy".

Zrobiłam też zdjęcie stawu


Ale uznałam, że nie ma w nim "tego czegoś", więc dodałam "to coś" w profesjonalnym programie graficznym (Tak, w paitcie)

Powrót w Rychleby

Niedziela, 1 lipca 2012 · Komentarze(8)
Fajnie jest mieć duży samochód, bo można w niego zapakować 4 osoby i 4 rowery i pojechać na Rychlebskie Ścieżki. Upał nas nie oszczędzał, ciężko się funkcjonowało i może przez to zapomnieliśmy wziąć aparatu z samochodu :/ No dobra, na pewno nie przez upał. Po prostu jakoś tak wyszło :) Przez upał za to ciężko nam się jechało. Chociaż mnie zawsze ciężko się jedzie :) No w każdym razie był upał i ciężko się jechało. Ale i tak było fajnie :)
A swoją drogą ostatnio na Rychlebach byliśmy z Adamem całkiem niedawno i wtedy też za bardzo nie robiliśmy zdjęć, ale za to kręciliśmy filmik, który pozwolę sobie wrzucić jeszcze raz :)


A zdjęcia są dwa. Pierwsze z nich przedstawia zdechniętych przez upał Marcina i Tomka.


A drugie Adamowego suwenira nabytego w sklepiku obok początku trasy


A później jeszcze jakieś 500 km samochodem do domu :/