Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2012

Dystans całkowity:445.30 km (w terenie 296.00 km; 66.47%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:1007 m
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:49.48 km
Więcej statystyk

Miała być rybka, a wyszedł koń

Niedziela, 26 sierpnia 2012 · Komentarze(3)
Stała się rzecz niesłychana, bo udało się wreszcie zgadać większą grupą w celu przejechania paru kilometrów rowerem w tempie piwnym. Mieliśmy jechać na rybkę do Jamborka, ale większość przestraszyła się deszczu, więc przesunęliśmy spotkanie dopiero na 13 i za cel obraliśmy Dożynki w Dzierżąznej. Tak sobie myślę, że nazwa "dożynki" powstała chyba dlatego, że ktoś stwierdził, że "festyn" brzmi jeszcze za mało wiejsko jako określenie jako coś, co się działo w Dzierżąznej :)
Ale ja wcale nie narzekam, na dożynkach było bardzo miło, a Adam sprawił sobie nowego przyjaciela (ten po lewej) :)


Przyjaciel przedstawił się jako Alfred, a Adam obiecał, że mu pokaże cały wszechświat i wszystkie inne miejsca też :)




Alfred okazał się być bardzo towarzyskim koniem


A na koniec wspólna fota w Arturówku. Jak mówiłam, było nas sporo. Od lewej: Łukasz, Magda, Iza, Marcin, Monika, ja i oczywiście Adam. Alfreda nie ma, bo robił nam zdjęcie.


A na koniec wrzucam jeszcze odgrzany hit w wersji polskiej, bo ta wersja bardziej mi przypadła do gustu :)
&feature=related

Hardkorowy teren :)

Czwartek, 16 sierpnia 2012 · Komentarze(2)
Iza nudziła się w Zgierzu więc zaproponowała mi rower. Wzięła mnie z zaskoczenia i nawet nie zdążyłam wymyślić żadnej wymówki :) A ja to z reguły leniwa jestem :P Ale plan był fajny, więc trzeba było ruszyć tyłek. Plan prowadził do Tumu z zahaczeniem o Piątek. Ale jak to plany mają do siebie - lubią się pieprzyć. No, kto nie lubi :)
A wszystko przez Izę z upodobaniem do megahardkorowych zjazdów :) O takich:


Jak widać, było ciężko. Było tak ciężko, że chciałam zejść i poprowadzić, ale uznałam, że trochę adrenaliny nie zaszkodzi, więc pojechałam. Z takim skutkiem:


"Ale to nic, mam zapas" powiedziała Marysia. Ta... Dziurawy.
"Ale to nic, mam łatki" powiedziała Iza. Ta... Ale nie chciały się przykleić :) Ja nie wiem czy to my jesteśmy takie pierdoły, czy po prostu to była kwestia tego, że łatki były szersze niż wąska guma do szosy i odklejały się na zgięciu. A może złej baletnicy... itd. A ja raczej jestem kiepską baletnicą, nie wiem jak Iza :)
Z prób klejenia przy akompaniamencie muzyki z automatu na stacji niestety nic nie wyszło, więc ostatecznie Iza pojechała po nową dętkę do sklepu.
Z tego wszystkiego już się zrobiło późno, a jeszcze ja zapomniałam, że po południu miałam stawić się u teściowej, więc wyszło na to, że dojechałyśmy tylko na lody do Strykowa nad zalew.


Ale już starałyśmy się raczej unikać hardkorowych terenów :)


Chociaż jednak nie do końca, bo lubimy niebezpieczne zabawy :)

Komandor Shepard pojechała do mamy na obiad

Środa, 15 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
A jako, że ostatnio zagrywam się w Mass Effect to wrzucam fajną piosenkę z jedynki


A swoją drogą, to pojechałam z sakwami wyładowanymi souvenirami z Czech. Każdy wie, że souveniry z Czech są ciężkie :) Zmachałam się gorzej niż Grycanka na wfie :) I dlatego chciałam przekazać taki komunikat: sakwiarze to jednak mają moc.

Ciężko panie po tych górach :)

Piątek, 10 sierpnia 2012 · Komentarze(7)
Trasa na ten dzień była zaplanowana już dawno temu, bo we wszystkich internetach na całym świecie ludzie rozpisywali się, że warto, a właściwie to trzeba. A chodziło o trasę wzdłuż granicy od Smrka aż do Złotego Stoku. Aż tak daleko nie zamierzaliśmy jechać, ale chociaż kawałek trzeba było zaliczyć. Swoją drogą to był to ten sam zielony szlak wzdłuż granicy w Masywie Śnieżnika, który znamy i lubimy. Jeśli była szansa, że jego dalsza część będzie równie fajna, to trzeba było jechać. Otóż była równie fajna, ale trochę inna, bo nie było rąbanki tylko był flow. Kilkadziesiąt kilometrów miłego singla. Tzn tak słyszeliśmy, bo jechaliśmy tylko część :)
Do Ramzovej dostaliśmy się pociągiem, żeby oszczędzić sobie podjazdu asfaltem. Zaczynamy podjazdem na Smrk niebieskim szlakiem. Ot szutrówka, która niczym by się nie wyróżniała, gdyby nie to, że po lewej stronie cały czas płynął urokliwy potok. Już mi się podobało w tych górach :)


Ale naprawdę zaczęło mi się podobać po dotarciu na szczyt, po pierwsze dlatego, że szutrówka zamieniła się we wspomniany singiel, a po drugie dlatego, że teraz miało być w dół :)


Wspominałam już, że cały czas był singiel?


No i nadal singiel. Singiel pod Smrkiem :)


Flow się skończył jak się zaczęło podejście na Kowadło. Wcześniej też było prowadzenie pod jakąś górę, ale załóżmy, że to liczy się w kategorii "flow", bo było prowadzenie, a nie wnoszenie:)
No ale mówi się trudno i niesie się dalej.


Za Špičákiem odbiliśmy z zielono-żótego szlaku na czerwony żeby dotrzeć na Hraničky - dawniej osada, a po wysiedleniach po wojnie została tam urokliwa hala z ruinami




Na łące się walnęliśmy na trawię i trochę się nam usnęło :)


Zrobiliśmy też kilka zdjęć bez wstawania z ziemi. Tylko wyciągaliśmy w górę rękę z aparatem :) Tacy to jesteśmy leniwi


Później trzeba było niestety podnieść tyłki i ruszyć dalej. Dalszą część miłego szlaku zostawiliśmy sobie na kiedy indziej, a tymczasem ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Javornika na pociąg.


Hraničky były naprawdę urocze




Po drodze minęliśmy jeszcze ruiny zamku Hrad Rychleby


A na stacji Adam jak zwykle jarał się pociągami. A trasy pociągiem w tamtych rejonach są naprawdę bardzo ładne. Gdyby nie to, że trzeba było jeździć na rowerach, Adam pewnie wyciągałby mnie na zwiedzanie pociągami :)


A przy okazji na tej wycieczce pobiłam swój Vmax :P


A na koniec profil trasy. Zaczęliśmy wysoko, skończyliśmy nisko, a ja i tak miałam wrażenie, że jest cały czas pod górę :)

Najładniejsza życiówka: Šerák-Keprník-Praděd

Środa, 8 sierpnia 2012 · Komentarze(2)
Będąc w Jeseniku nie mogliśmy nie pojechać na czerwony szlak przez rezerwat Šerák-Keprník. Mimo, że to nielegalne i taki "bilet" na przejazd tamtędy rowerem kosztuje 2000Kč. Ale tyle dobrego słyszeliśmy o tym szlaku, że tak naprawdę nawet nie rozważaliśmy niepojechania tam.
Adam poprzedniego dnia miał jakieś problemy zdrowotne, a poza tym lenie z nas straszliwe i postanowiliśmy skorzystać z wyciągu na Šerák z Ramzovej.
Na Šeráku zaliczyliśmy lekkie zdziwko, bo na szczycie tłumy. A specjalnie wybraliśmy się na tę wycieczkę w środku tygodnia i raczej w brzydką pogodę, żeby spotkać jak najmniej ludzi, bo jak wspominałam po rezerwacie nie można jeździć rowerem. Trochę się przestraszyliśmy, ale zjedzone w schronisku knedliczki zadziałały na nas jak szpinak na Papaja: przestaliśmy się bać ludzi i pojechaliśmy w kierunku Keprníka. Ze szczytu widoki urywały głowę (chociaż wiatr też w tym pomagał)




Zaczął się zjazd, na którym ciężko było patrzeć pod koła, bo widoki za bardzo przyciągały wzrok


A do tego sam zjazd też był bardzo fajny




Potem szlak się wypłaszczył i zaczął prowadzić takim miłym singlem




A potem było jeszcze lepiej. Wiem, że ludzie zbyt często używają wielkich słów, ale ja to przemyślałam i muszę stwierdzić, że był to najlepszy szlak jakim jechałam w życiu. Najlepszy, bo powalał i formą i widokami. Najbardziej mnie ubawił podjazd na zbocze Czerwonej Góry. Tak, wcale się nie pomyliłam, najbardziej podobał mi się podjazd :) Zanim ktoś mnie wyzwie od wariatów, bo twierdzę, że bawią mnie podjazdy, to na swoją obronę wrzucę kilka zdjęć, które podobno mówią więcej niż tysiąc słów:






Po prostu bajka. Po prawej cały czas widoki, a pod kołami taki miły kamienisty singiel. Po czymś takim wiązaliśmy ogromne nadzieje ze zjazdem. Niestety okazał się on być szutrówką :(
Po zjechaniu na Červenohorské sedlo uznaliśmy, że nie warto już wracać do domu tak jak zakładał nasz plan, tylko jeszcze trzeba było zaliczyć górę Praděd. Sama góra raczej nudna - wyasfaltowana pod sam szczyt. Ale to jednak symbol Jeseników, a poza tym tak wysoko jeszcze nigdy rowerem nie byliśmy. No to uderzyliśmy na szczyt drogą rowerową 6075. Jak wszystkie szlaki rowerowe ten też prowadził szutrówką, ale przynajmniej wiedzieliśmy, że na pewno będzie do podjechania bez niespodzianek. A szlak wcale nie był taki nudny jak mógłby być. Bronił się widoczkami.






Na szczycie herbatka i zdjęcia








I pora na zjazd. Od schroniska Švýcarna odbijamy na niebieski szlak. O ludzie, co to był za zjazd :) Tego dnia byłam bardzo hojna i temu zjazdowi przydzieliłam znaczek pt "jeden z najlepszych zjazdów w życiu". Niestety mamy tylko jedno zdjęcie, na którym szlak wygląda jak zwykły singiel. Owszem, był to singiel, ale zupełnie niezwykły :)


W nogach już kilkadziesiąt km, a do tego zaczyna się robić późno. Nie szukamy już możliwości na ciekawe zjazdy, bo wiązałoby się to z jakimś podjeżdżaniem i najpewniej też z wolną jazdą, co nie jest dobrym pomysłem wieczorem. Dlatego resztę wysokości, czyli jakieś 500m w pionie tracimy szutrówką. Tak, "tracimy" to dobre określenie. Ale dzięki temu, że jest już późno, podczas zjazdu towarzyszą nam takie widoki:





Ogólnie byłam pod wielkim wrażeniem. Niezależnie od tego jak Adam będzie narzekał, ja w Jeseniky muszę wrócić. Chociaż nawet podczas tej wycieczki też coś tam bąkał nieśmiało, że jednak mu się w Czechach podoba :)

Konskie klobasy!

Poniedziałek, 6 sierpnia 2012 · Komentarze(9)
Poprzedniego dnia opuściliśmy Jakuszyce i wg planu mieliśmy jechać na kolejny tydzień do Czech do Jesenika pojeździć po Jesenikach i Rychlebskich Horach. Ja wybrałam miejsce, ja znalazłam kwaterę (po wymianie kilku maili po czesku :)) i ja planowałam wstępne trasy. Zwykle to wszystko robi Adam, a ja tylko się podczepiam :) Ale ja za to nie narzekam tak jak Adam :P
W dniu wyjazdu mocno ociągaliśmy się z wyjazdem z Jakuszyc. Jak wreszcie wsiedliśmy do samochodu, Adam stwierdził, że nie chce jechać do Czech :) Nie wie dokąd, byle nie tam. A ja jestem bardzo dobrą dziewczyną i powiedziałam, że możemy jechać gdziekolwiek, tylko żeby Adasiowi się podobało :) Pojawiło się parę pomysłów, kilka nawet chyba całkiem szalonych: np. jedźmy do Austrii w Alpy. Z Jakuszyc tylko 500km :) Mnie się ten pomysł bardzo spodobał, ale niestety nie wyszło.
Ruszyliśmy na wschód - w kierunku Jesenika i też w kierunku innych gór, gdzie ewentualnie moglibyśmy spędzić tydzień. Kilometry leciały, czas też, my nic nie wymyśliliśmy, a byliśmy już bliżej Jesenika. Postanowiliśmy, że wiele nie zboczymy z trasy w Beskidy, jeśli przejdziemy przez Czechy i zobaczymy czy tam faktycznie jest tak źle.
Jak wjechaliśmy za granicę to się zaczęło. Adam przechodził samego siebie. Zaczął recytować Pana Tadeusza, żeby pokazać jak bardzo tęskni za ojczyzną :) Przerywając co jakiś czas, żeby coś skomentować. Np pod reklamą "o Jezuuuu co to w ogóle za kraj, że oni jedzą konskie klobasy?! Ja chcę do ojczyzny! Do kraju Mickiewicza i Słowackiego! a nie do "Wojaka Szwejka"!".
W takim nastroju, kiedy Adam płakał, a ja się śmiałam, nawet nie zauważyliśmy jak dojechaliśmy do Jesenika. Był już wieczór i jakoś tak wyszło, że tam zostaliśmy :)
Kolejnego dnia wstaliśmy rano, ale wyszliśmy po południu, bo od rana Adam nie chciał się nigdzie ruszać, bo obawiał się, że jeszcze spotka jakiegoś Czecha :) A przy okazji w telewizji leciał Rocky z czeskim dubbingiem i musieliśmy go obejrzeć do końca :) Podczas oglądania dobrze, że miałam Adama, bo na bieżąco tłumaczył co mówią w filmie. W sumie ja nigdy nie kojarzyłam, żeby w filmie Rocky mówił coś o "sczerniałych ptakach" albo o "braniu na popych", ale skoro Adam tak tłumaczył, to tak musiało być :) Szkoda, że nie było gwiezdnych wojen, bo podobno Vader mówi do Luka "Luku, já jsem tvůj tatinek!", ale coś nie mogę tego znaleźć na YT, więc chyba jednak w to nie wierzę.
Ja bardzo przepraszam, że tak się rozpisuję nie na temat, ale w sumie i tak nikt tego nie czyta, a ja może sobie przeczytam sama za kilka lat i przypomnę sobie o sczerniałym ptaku Rockiego :)

A tymczasem, żeby oddzielić trochę tekstu od siebie, wrzucam widoczek


A teraz co do mojego planowania tras, o czym pisałam wcześniej. Znalazłam w internecie coś takiego jak cykloserver. Taki czeski portal rowerowy. Bardzo mi się spodobał, bo ma dokładne mapy tych rejonów, które nas interesowały (i chyba ogólnie całych Czech). Do tego, jako że to jest portal rowerowy, to te mapy wzięli w swoje ręce jacyś Czesi-rowerzyści i pozaznaczali na nich wg siebie odcinki, które warto przejechać; odcinki, które są przejezdne tylko w dół; i odcinki, które są w ogóle nieprzejezdne. Bardzo mi się te mapki spodobały i zaplanowałam taką fajną trasę na pierwszy dzień, że prawie cała prowadziła po odcinkach polecanych. Niestety okazało się, że te oznaczenia to jakaś ściema i zamach na biednych Polaków :) albo po prostu Czesi nie wiedzą co to znaczy fajny szlak. Mimo to, że mają wokół siebie mnóstwo fajnych, polecają szutrówki...
Dojechaliśmy odrobinę okrężną drogą (bo niby polecaną) do Zlatego Chlumu z wieżą widokową


Po drodze mijaliśmy też Chlapecke Kameny


Na górze uznaliśmy, że mamy w dupie polecane przez cykoserver trasy i zjeżdżamy po swojemu, czyli niebieskim szlakiem. Na tym szlaku uznaliśmy, że jednak te góry mają nam coś do zaoferowania :) Był mocno stromy z dużą ilością korzeni. No, może byłby odrobinę mniej stromy jakbyśmy zjeżdżali takimi małymi zakosami jakimi prowadził szlak, a nie na krechę :)
Tutaj chciałam zrobić Adamowi zdjęcie, ale zbyt szybko przejechał i złapałam już sam szlak


Później z ciekawości sprawdziłam co mówi cykloserver o tym szlaku. Mówił, że jest on nieprzejezdny ani w dół ani w górę... W dupie ja mam takie rady :)

Tutaj udało mi się złapać Adama


A tutaj Adam złapał mnie, ale w lesie było ciemno, a zdjęcie robione z lampą i wyszło jak nocne :)


A potem przyszedł czas na zjazd żółtym, który okazał się być bardzo fajnym singlem




I dalej zielonym, który też był miły - nawierzchniowo i widokowo. W ogóle odniosłam wrażenie, że każdy podjazd jest tu stromy, a każdy zjazd fajny. Oczywiście jeżeli jechać w odpowiednią stronę :) (i nie sugerować się cykloserverem)




I znowu Single pod Smrkiem

Sobota, 4 sierpnia 2012 · Komentarze(3)
Ostatni dzień w Izerach, a pomysłów mieliśmy na kilka wycieczek. Wiadomo, że Single pod Smrkiem warto odwiedzić, ale tam już byliśmy kilka razy i wiedzieliśmy, że niczym nowym nas nie zaskoczą. Chcieliśmy też zaliczyć taką typowo górsko - wyprawową wycieczkę, ale znowu wiadomo też, że na singlach będzie nam się podobało.
No to połączyliśmy oba pomysły.
Przejazd przez Halę Izerską - i już jest +10 do "wyprawowości"




A że Single są pod Smrkiem, to trzeba było się dostać na Smrk. Na podjeździe znowu spotkaliśmy kilkoro prowadzących zawodników XC. Zwykle w takich momentach myślę sobie "A może oni wiedzą o czymś o czym ja nie wiem. Może tu nie można jeździć rowerem i tam wyżej łapią strażnicy?".
Na górze strażników nie było, ale za to był początek zjazdu. Nasz wybór padł na zielony szlak z Polskiego Smreka. Jeszcze nigdy tamtędy nie jechaliśmy, a wiedzieliśmy, że może nam się spodobać, bo był to jeden z odcinków specjalnych zawodów Enduro Trophy i panowie piszą o nim tak: "W skrócie – walka o życie. Wśród lokalesów zwany Holy Trail, a przez przyjezdnych Holy Shit". Faktycznie było fajnie :) A sprawy nie ułatwiał fakt, że wczorajsze deszcze spowodowały, że szlakiem płynęła rzeczka.
A szlak na naszych zdjęciach jak zwykle zwykle wygląda jak płaska polna droga :)






A końcówka szlaku to miły szybki leśny singiel




Poza tym szlak miał jeszcze jeden plus. Wyjeżdżało się nim prawie prosto na single po polskiej stronie - single nad Czerniawą.
Jazda - wiadomo, super. Nie trudno, ale z ciągłym "flowem" (to chyba nie tak się odmienia :)


A na takim mostku Adam się poślizgnął i wpadł do rowu. Na szczęście ja tego nie widziałam :)


Dotarliśmy do już otwartego Singletrek Centrum. Wcale nie przesadzę jak napiszę, że na miejscu było ok 300 rowerzystów. Zostaliśmy tam chyba z godzinę. Atmosfera miła: piwko, grill, a Adam cały czas patrzył się na Czeszki :) Przyznaję, że faktycznie miał na co. Na miejscu organizowany był chyba jakaś szkółka techniki jazdy dla pań. Dziewczyny jeździły po wąskich kładkach:


I na pump tracku.




Szkoda, że u nas się nie organizuje czegoś takiego (albo ja nic o tym nie wiem). Może wtedy więcej ludzi podjeżdżałoby na Smrk :)
A na pump tracku postanowiłam pokazać "jak to się robi" :P


A jak mówiłam, na miejscu zbudowane całe małe rowerowe miasteczko


Niestety trzeba było odkleić wzrok od Czeszek i się stamtąd zabrać. Powrót był planowany przez Stóg Izerski. A że my mieliśmy siły na jeszcze jeden podjazd, a na Stóg jest wyciąg, to postanowiliśmy pojeździć jeszcze trochę po Singlach na Zajęczniku koło wyciągu.


Zjazd ze Stogu przyjemnym zielono-żółtym, a potem do Chatki Górzystów, gdzie jeszcze na szczęście czekała na nas pyszna kartoflanka. Robiło się już późnawo, ale to wcale nie wada, bo dzięki temu przy zachodzącym Słońcu widoki są jeszcze ładniejsze.


Profil wyszedł śmieszny. Ale zapewniam, że wcale nie wracaliśmy tą samą trasą :)Na profilu single niby wyglądają na płaskie, ale wcale takie nie są. Po prostu nie są strome. I można się na nich zmęczyć, bo nawet jak jest w dół, to cały czas się pedałuje żeby było jeszcze fajniej :) A cała trasa wyszło stosunkowo długa - 78km. Ale mieliśmy czego chcieliśmy. Były single i była jazda po górach. No i było super! :)

No i znowu 440m zrobione wyciągiem.

Górski pies niepospolity

Piątek, 3 sierpnia 2012 · Komentarze(2)
Tego dnia od rano padało, co zresztą nam całkiem pasowało, bo musieliśmy jechać załatwić pewne tajemnicze interesy w Jeleniej Górze.
Późnym popołudniem zaczęło się rozpogadzać, interesy pozałatwiane, dlatego nie zostało nic innego jak iść na rower. Jednak Adam uznał, że jemu nie chce się nigdzie jechać, bo już jest po 18 i tak nigdzie nie dojedziemy. A że ja jestem niewyżyta (no... bywam), postanowiłam sobie znaleźć innego towarzysza, który na pewno się ucieszy z mojej propozycji.

O jak bardzo się cieszył :)


Początkowo plan był super krótki: pojechać na Rozdroże pod Cichą Równią i zjechać narciarskim szlakiem biegowym. Wtedy wycieczki wyszłoby ok 6km.
Jednak nie doceniłam Bąbla :) Na Rozdrożu nie dawał absolutnie żadnych oznak zmęczenia. Jak zwykle się popisywał i robił sztuczki:


Dlatego postanowiłam, że podjedziemy jeszcze do dolnej części Kopalni Stanisław. Niestety Bąbel na podjeździe zachował się bardzo brzydko i zeżarł jakieś świństwo. Kara musiała być. A tą karą był podjazd na sam szczyt kopalni :)

Pies zdobywca - tak wysoko Bąbel jeszcze nigdy nie był :)


A tutaj kopalnia już bez psa


Zjechaliśmy do dolnej części kopalni (Tzn ja zjechałam, Bąbel na razie nie ma rowerka). Tam zawsze są ładne widoki na Karkonosze, a teraz jak jeszcze akurat zachodziło słońce to aż żal byłoby nie zrobić żadnego zdjęcia. Szkoda tylko, że Adam nie dał się namówić - pewnie zrobiłby ładniejsze zdjęcia dużym aparatem.




Później przyszedł czas na powrót - wcale nie najprostszą drogą, tylko niebieskim szlakiem przez Zwalisko. Bąblowi już chyba trochę się znudziło, bo już biegł trochę wolniej. Wersji, że się zmęczył nie dopuszczam do możliwości, bo ten pies jest chyba cyborgiem :)

Ja zrobiłam jakieś 18km, a on musiał przebiec chyba z 25. Wiadomo jakie psy kręcą kółka wokół właścicieli.

Adam czekał na nas z aparatem w oknie :) Na smyczy Bąbel był tylko na końcówce, do przejścia przez ulicę


A przy blasku zachodzącego słońca, sama z psem w górach czułam się o tak:


kto wie skąd jest ta grafika? :)

Przy okazji Adam porobił kilka ładnych zdjęć zachodu słońca






Znowu nieizerskie Izery

Czwartek, 2 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Postanowiliśmy powtórzyć kilka zjazdowych atrakcji polecanych m.in przez miejscowego Malaucha z emtb, które zresztą przejechaliśmy już w zeszłym roku i bardzo nam się spodobały. Były to:
- zielony szlak na Rozdroże Izerskie - jedni o nim piszą "nie dało się jechać, ciężko było nawet sprowadzać, trzeba było zawrócić", drudzy "jeden z najfajniejszych zjazdów w Izerach". My już tam byliśmy i wiemy, że bliżej nam do drugiej opinii. Ten wyjazd też to potwierdził. Teraz nawet było fajniej, bo sucho i szlakiem nie płynęła rzeka, co w zeszłym roku utrudniało zjazd.
Jedno zdjęcie ze szlaku, który na zdjęciu oczywiście wygląda jak płaska polna droga...


- niebieski szlak z Sępiej góry - był to OS5 w zawodach Enduro Trophy w Świeradowie Zdroju w 2010 i 2011r. Podobnie jak w poprzednim przypadku. Dostaliśmy dwa rodzaje rad. "Izerski klasyk, super zjazd" i "nie jedźcie tam! Ten Malauch chyba nie wie co mówi!". No to my znowu pojechaliśmy :) Zjeżdżaliśmy tamtędy trzeci raz i muszę przyznać, że za każdym razem idzie nam lepiej. Mimo, że coraz lepiej, to jeszcze sporo nam brakuje do takiego czasu jaki osiągnął zwycięzca klasyfikacji zjazdowej w Enduro Trophy - Tomasz Dębiec, który nagrał swój zjazd na filmiku:


A my z całego zjazdu mamy tylko jedno zdjęcie :)

Będzie też filmik, ale najpierw Adam musi go zmontować

No ale ja tu rozprawiam o szlakach, które mają łącznie jakieś 3km, a jednak wycieczka liczyła trochę więcej km :)
Na początku pojechaliśmy do Orla - na tym odcinku towarzyszyli nam rodzice. Gdzieś na podjeździe mama podpierdzieliła mi rower :)




Potem przez Zwalisko do wspomnianego zielonego szlaku, a dalej jakimiś nieoznakowanymi drogami przez Grzbiet Kamieniecki dotarliśmy na szczyt też wspomnianej Sępiej.
Grzbiet Kamieniecki Adam określa jako "supernudny" i mówił, że jakby nagle spadł z roweru, to znaczy, że zasnął. A mnie tam się podobał :) Może nawierzchniowo faktycznie nudnawy (asfalt, szuter i trawa z kałużami), ale za to wszędzie rosły brzózki, które ja bardzo lubię, bo tworzą okolicę bardzo sielską. Prawda?


Z Grzbietu Kamienieckiego mamy też panoramkę, która po kliknięciu otwiera się w pełnym rozmiarze


Ze szczytu Sępiej mamy dwa widoczki




Na zjeździe z Sępiej spotykamy turystów którzy krzyczą
-O Boże! Czy to jest bezpieczne?!
-Oczywiście, że nie :)

My pojechaliśmy dalej wśród dźwięków "dup jeb jeb" wydawanych przez rowery na zjeździe, i usłyszeliśmy jeszcze "O Jezu! Rowery popsują!" :)

Po małych perypetiach z wyciągiem na szczęście udało nam się nim wjechać na Stóg Izerski i odrobić straconą wysokość.


Stamtąd zjechaliśmy miłym czerwonym, na którym był też jeden krótki podjazd, który wziął nas z zaskoczenia :)


Dojechaliśmy do Chatki Górzystów, gdzie zdecydowaliśmy, że nie chce nam się wracać najprostszą drogą czyli szutrem/asfaltem, tylko podjedziemy jeszcze kawałek m.in. fajnym niebieskim z kładkami


A później zjechaliśmy jakąś trasą narciarstwa biegowego, która była zaskakująco przyjemna


Na koniec profil trasy. 440m w pionie zrobione wyciągiem.