W domu nuda, więć spróbowaliśmy szczęścia na rowerze. Co chwilę padało, więc daleko nie zajechalśmy. Za to, podczas jednej z prób schowania się przed deszczem w sklepie rowerowym, Adam (czyli rowerowa dziwka :)) kupił sobie kierownicę.
Wczoraj były obowiązki, a dzisiaj zabrałam się za przyjemności. Z Adamem i Ojcem Eligiuszem wybraliśmy się na podbój pabianickich lasów. Tereny tam mają bardzo ładne i na szczęście nie tak daleko od domu. Jechało mi się wyjątkowo dobrze i bardzo chciałam z tego skorzystać i mieć na koncie kolejną stówkę, ale zaczęło się robić ciemno, zimno i jednak wróciliśmy do domu. Mimo to wycieczka była z tych bardzo udancyh. Po drodze były trzy postoje na piwo (ja, jako sportowiec piłam soczek :)) i inne zacne produkty spożywcze, jak kiełbasa, bułki i golonka. Podczas wycieczki mój wujek postanowił się zemścić wykorzystując swoje nadprzyrodzone zdolności, bo gdzieś za Dobroniem wyskoczyła mi uszczelka z widelca. Na szczeście była to tylko uszczelka kurzowa, więc Adam szybko wszystko naprawił i pojechaliśmy dalej.
Gdzieś na leśniej autostradzie
Adam wykorzystał mój trik pt. "jak łądnie wyjść na zdjęciu"
Co to za czasy, żeby kobieta sama musiała nosić swój rower. Na serio to sama chciałam do zdjęcia :)
Zwykle po siedemdziesięciu km mam inna minę. Chyba miałam dobry dzień.
Bociuś
Trudny wybór. Lepszy będzie mostek czarny i dłuższy (lepszy), czy czerwony i mnie wygodny? :)
Grabia
Świetna ścieżka zaraz nad brzegiem
Nie tylko po Autostradach zdarzało nam się jeździć
Może jestem chora. Ale co do cholery ten Kubuś ma na plecach? :)
Jakiś czas temu z Adamem umówilśmy się z wujkiem na wycieczkę w jego stylu, czyli popierdzielanie po asfalcie. Nawet z tej okazji zbezcześciłam Stanislawa slickami, żebym mniej niż w lutym odczuła efekty wycieczki. Kiedy czekaliśmy z Adamem na wujka pod klatką, okazało się, że nie wiadomo jak z mojego widelca zeszło powietrze i niestety ciężko byłoby jechać dalej. Skończyło się tak, że wujek pojechał w swoją stronę, my pojechaliśmy do domy, gdzie Adam szybko usunął awarię mojego widelca, a jako, że już nie chciało nam się zmieniać opon na normalne, pojechaliśmy na podbój szos. Wstęp był długi, ale za to opis wycieczki będzie krótki: Było nudno. Zadziwiająco mało się zmęczyłam, więc chcieliśmy jeszcze dobić do setki, żeby chociaż dystans był ciekawy, ale już po prostu nam się nie chciało, bo co za dużo asfaltu, to bardzo niezdrowo. Pozwolę sobie zacytować, jak to już ktoś mądry kiedyś ładnie określił "Nie jestem pożeraczką kilometrów. Wolę się trochę pogimnastykować w terenie"
Adam z moim ścigaczem :)
Rower mojego wujka. Na tym złomie już nie raz robił dystanse koło 300km
Adam dosiada, jak to sam ładnie określił "górskiego kastrata na cichopląsach"
Plany były takie, że doprowadzamy grupę do Niebieskich Źródeł, a dalej korzystamy z "wakacji" i uderzamy na jakąs dłuższą wycieczkę. Na początku szło całkiem nieźle, ale później po równie niezłym postoju na zaporze już niec nie poszło za bardzo zgodnie z planem. Otóż na zjeździe zaraz za zaporą, gdzie bez kręcenia można było spokojnie wyciągnąć 40 km/h, jedna z uczestniczek wycieczki poślizgnęła się na piachu i w pełnym pędzie przejechała jeszcze kawałek po asfalcie, ale już bez roweru. Wyglądało to bardzo poważnie, bo poza utratą przytomności było sporo krwi z łuku brwiowego. Kiedy karetka już ją zabrała nam odechciało się dalszej jazdy, a poza tym Adam i tak musiał jechać do kwatery po samochód żeby zabrać nieszczęsny rower do domu. W szpitalu trochę ją pozszywali, pozakladali parę opatrunków i zostawili. Dodam, że nasza pechowa koleżanka na postoju piła tylko soczek.
Ale zdjęcia i tak mam :)
Adam nad pochyłym zalewem
A to jedno z moich ulubionych. Jest takie wakacyjne...
Dzień integracji z sektą. Czasem mnie denerwuje jazda z nimi, gdzie na 30km robimy 15 postojów na piwo, ale właściwie to głównie dla tych postojów lubię z nimi jeździć, bo jednak jestem typową turystką rowerową, a poza tym nie ma to jak banda 50latków imprezujących przez 4 dni bez przerwy. Zawsze czuje się przy nich taka stara i stateczna :) A, wycieczka... właściwie to ten rower był tylko dodatkiem do postojów :) Ale mam też parę zdjęć:
Moja mama jak zwykle wepchnęła się na zdjęcie, a ja chciałam zrobić widoczek
A tu kolejny członek rodziny, Ojciec Eligiusz :)
Jerry na znak protestu, że od jakichś 4 km nie było postoju chciał wrzucić rower do wody