Umówiłam się z Marcinem na przejażdżkę do miasta po łożyska dla niego. Okazało się, że już ich nie potrzebuje, więc zabrał mnie na zakupy, pooglądać ciuszki :) Rowerowe oczywiście. Po małej ugodzie zostawiliśmy w efekcie w TOP PRINTcie stówkę za trzy koszulki. Dalej po picie do Biedronki, gdzie Marcin nabił na moim rowerze chyba z 2km, kiedy stałam w kolejce :) Do domu pojechaliśmy okrężną drogą przez Arturówek i tam mały postój na plaży + moczenie nóg w bajorku. Trochę zamoczyłam sobie pieluchę i później mi ciążyła :) Niestety nie mam zdjęć, bo nie wzięłam aparatu, a psa już kolejny raz nie wrzucę.
Po południu mieliśmy wybrać się z Adamem na jakąś wycieczkę, ale w końcu wyszło na to, że pojechaliśmy, trochę okrężną drogą, na mielone do jego Ojca. Powrót bardzo powolny, bo koszmarnie bolała mnie głowa.
Podobno kontakt z pokrzywami jest zdrowy, ale mnie niespecjalnie podobała się ta ścieżka
Byłam umówiona z Adamem na dzisiaj na rower, ale on stwierdził, że pada i jest błoto, więc byłam zmuszona pojechać sama. Była to doskonała okazja do sprawdzenia czy rzeczywiście GPS mi się przyda. Udało mi się nie zabładzić, a że czasem wjechałam w jakąś ściażkę, która zaraz się kończyła to nie ma znaczenia :) Bez drogi też można jechać :P
Coś się popsuło w rowerze kolegi, więc Adam zwabiony obietnicą piwa za pogrzebanie w tym rowerze zgodził się na wspólną wycieczkę. Spotkaliśmy się pod klatką Pawła, gdzie Adam próbując ustalić co się popsuło wsiadł na jego rower i jeżdżąc w kółko pobił rekord podwórka :) Na początku, w ramach przygotowań do naszych wakacji w górach, pojechaliśmy do centrum po mapy Kotliny Kłodzkiej i Beskidu Sądeckiego. Później zażyczyłam sobie jakiegoś postoju, bo w trzy osoby kiepsko się gada podczas jazdy i albo jeden albo drugi był zazdrosny :) Później pokręciliśmy się różnymi ścieżkami po mieście (niektóre były całkiem zajebiste jak na miasto) i tak trafiliśmy drugi raz w tym miesiącu na Śmieciową Górkę, gdzie Paweł uświadomił nas, że Schubert ściągnął jakąś tam symfonie od Bethovena, czy tam innego Mozarta :) Podobno tego w ogóle nie słychać, ale można udowodnić że jest splagiatowane. No cóż... Dobrze wiedzieć :) Niestety Paweł gdzieś się umówił, więc po 14 musiał już wracać, a nasz plan był taki, że coś zjemy i pojdziemy dalej. Jednak kiedy jedliśmy zaczęło się mocno chmurzyć i przestraszeni wróciliśmy do domu. Po powrocie okazało się, wcale nie będzie padać, ale Adamowi już nie chciało się drugi raz wychodzić, a na samotną jazdę jakoś nie miałam ochoty :)
Przędzalnia Scheiblera na Księżym Młynie
Pomnik-muzeum Radegast
Ja, delikatna dziewczynka mam najszersze opony z najbardziej agresywnym bieżnikiem :)
Ale za to wyglądam jak koleś :) Tylko różowe rękawiczki mnie zdradzają
Wreszcie udało nam się spotkać z trochę okrojoną ekipą www.onthebike.com, czyli z Dominikiem i Anią. Zbiórka na "kaloryferze" w Łagiewnikach i stamtąd pojechaliśmy trasą MEGA łódzkiego maratotu Mazovia. Dla mnie to był właściwie pierwszy raz kiedy przejechałam całą trasę od początku do końca, a nie w kawałkach. Teraz już mam ślad na moim bajeranckim GPSie, więc kiedy tylko zechcę mogę się poczuć jak Maratończyk :) Wycieczka bardo się udała, bez napinki, w miłym towarzystwie przez cały dzień objechaliśmy to, co maratończyk przejedzie w jakieś trzy godziny :) Niestety ich omijają takie atrakcje jak postój na piwo i miłe pogaduszki w trakcie jazdy, co jest nieodzowną częścią każdej wycieczki, nie tylko rowerowej.
Pierwszy postój na uzupełnienie węglowodanów
Nasze Wzniesienia Łódzkie. Prawda, że olbrzymie? :/
No i ruszamy
Już nie pamiętam kiedy ostatnio miałam tyle zdjęć z wycieczki. Zwykle to ja wożę aparat
Adam wśród pań. Niestety obie mamy lepsze rowery niż on :) To musiało boleć
A tu już po piwie i po stymulujących intelektualnie rozmowach o wrzeszczących cyganach i krzyczeniu w kiblu :)
Mieliśmy jechać tylko po linkę do przerzutki i na pizze, ale w trakcie jedzenia Adam zdzwonił się z ojcem, który też był gdzieś na rowerze, więc razem pojechaliśmy na piwo do baru Pod Modrzewiem (tym razem nie do Modrzewiaka :)) W barze wyciągnęłam Adama na ping-ponga, bo mi się wczoraj spodobało, ale mój entuzjazm szybko minął, kiedy Adam też skopał mi dupę :) Później grałam z Ojcem Eligiuszem, z którym też przegrałam :) Chyba musimy zaczącć grać do trzech wygranych, a nie do dwóch, bo może z ping-pongiem jest jak z siatkówką, czyli albo się wygrywa 3:0 albo 3:2, czyli z tego wynikałoby, że powinnam wygrywać właśnie 3:2. A może po prostu jestem kiepska :)
Marcin ostatnio coś bąknął, że chciałby poznać wysokość "Śmieciowej Górki", więc dzisiaj w grupie Adam, Marcin, GPS i ja wybraliśmy się właśnie tam. Spotkaliśmy się na Placu Słonecznym na Radogoszczu i stamtąd chłopaki kazali mi zrobić użytek z nowej zabawki i prowadzić. Może nie pojechaliśmy najprostrzą drogą, bo wjechaliśmy na jakąs posesję, a później w pokrzywy, ale taki był mój zamysł ;) Wyszło, że górka ma jakieś 268 mnpm i jakieś dobre 50m wysokości względnej :) Dalej fajnym niebieskim szlakiem do Modrzewiaka na piwo, a później nie wiem gdzie, bo nie włączyliśmy nawigacji po wyjeździe :) w każdym razie mieliśmy jechać do baru Pod Modrzewiem na następne piwo, ale komary rypały, więc tylko ośmieszyłam się przegrywając w ping-ponga z Marcinem i pojechaliśmy. Dalej troche naokoło do Zgierza koło Nowej Gdyni, gdzie Adam zmienił dętkę i gdzie się rozstaliśmy. Adam jechał na HT swojego ojca i nie narzekał tak, jak się tego spodziewałam :)
Marcin - zdobywca na Śmieciowej Górce. Było ciężko podjechać, ale jakoś daliśmy radę ;) A z tyłu widok na nasze równiny :/
W piątek doszła do mnie paczka z nową zabawką: Garminem Vista HCx. Były plany, żeby wybrać się na jakąś dłuższą wycieczkę i przetestować ją w terenie, ale ciągle padało. Wybraliśmy się więc tylko na poszukiwanie jakiegoś leku na skrzypiący wahacz Adama. Najpierw do sklepu z łożyskami, później do Dynamo.
Adam w górach, więc ja wyciągnęłam kolegę na rower. Cel był oczywisty - bar Modrzewiak :) Przed jazdą zmieniłam swoje opony na normalne; przykręciłam Pawłowi krótszy mostek, twierdząc "stary, ja taki mostek to umiem z zamkniętymi oczami przykręcić". Na szczęście nie jechaliśmy za szybko, kiedy ten mostek mu się obrócił :) Dzięki Bogu nic nie stało się z palcami młodego pianisty. Przecież jego fani by mnie zabili :)
Paweł nieudolnie próbuje mnie dogonic :P
Efekt miał być taki, że macha do mnie i jedzie na drzewo, ale nie za bardzo to wyszło :)