Na początku było parę chwil grozy. Przede wszystkim pobudka: pociąg do Tomaszowa Maz. odjeżdżał o 6:03, więc trzeba było wstać przed 5... A jakby tego było mało to w owym pociągu dostałam "z kajora" od jakiejś baby. W skrócie wyjaśniając powód, to dlatego, że ona paliła w pociągu. Reszty można się domyślić :) (Jeśli ktoś nie był w przedszkolu i nie rozumie zwrotu "dostać z kajora", to już wyjaśniam: To znaczy, że ona mnie kopnęła).
Następnie kolejne niepowodzenie: jak wysiedliśmy z pociągu, to okazało się, że całkiem nieźle pada. Część deszczu przeczekaliśmy na śniadaniu w Mcd's, gdzie też uznaliśmy, że jesteśmy twardzi, nie miętcy i jedziemy dalej zaplanowaną trasą. Przed naszą twardością nawet matka pogoda zmiękła i uznała, że z nami nie ma co zadzierać, więc przez prawie całą resztę wycieczki mieliśmy już ładną pogodę.
W drodze na zaporę zaliczyliśmy jak zwykle grupowe zdjęcie
A co do grupowości, to wstępnie wycieczka miała się odbyć w większym gronie, zrzeszając w miarę terenowych łódzkich rowerzystów, no ale, jak widać na powyższym zdjęciu, nie wyszło i wobec tego pojechaliśmy w zawsze dopisującym i nie narzekającym na pogodę i emeryckie tempo gronie (no, najwyżej niektórzy narzekali na kilometraż :P), czyli:
Adam,
Izka,
Marcin no i ja.
Jak dojechaliśmy na zaporę, pogoda nadal była do dupy
A Adam nie bał się okazywać swojego niezadowolenia
Gdzieś na drodze minęliśmy odkrywkową kopalnie piasku...
...a tam, jak normalnie jakieś dwie najlepsze przyjaciółeczki się zdjęłyśmy
Realizujemy główne założenie wycieki: maksimum lasu i terenu, minimum asfaltu
Pogoda zaczyna ustępować
A ja jak zwykle się lansuję
Ale i tak mój lans przy lansie Siwego, to nic :)
Dalej do Inowłodza po zakupy na ognicho, które nastąpiło później nad Pilicą.
Ognisko trudno było rozpalić, bo wszystko wokół było mokre, no i chłopaki się trochę namęczyli, ale za to my ich wspierałyśmy. Psychicznie oczywiście :)
Na ognisku, wiadomo: kiełbaski, bułeczki, sos tatarski, piwo itp. Do pewnego momentu było nawet dużo miłości
Chłopaki poczuli się bardzo młodo i robili sobie zdjęcia z piwem jak w podstawówce :)
Jak się okazało, podstawka pod kiełbaskę z kasku nie była zbyt dobrym pomysłem :)
Marcinowy kask się wziął i zjarał, po czym nasi młodzi kochankowie zaczęli na siebie warczeć.
Adam z Marcinem postanowili specjalnie na morsa zdjąć z siebie "obciski" :)
Kilka ostatnich zdjęć było nierowerowych, no to teraz rowerowe: Iza w rezerwacie w Spale
75% grupy na fajnej ścieżce w rezerwacie
A tu ja hardkorowym na przejściu, którego nie powstydziłby się sam Bear Grylls
A tu pozostałości mostka na rzece Gać, przejścia którego nie powstydziłoby się nawet dwóch Bearów :)
A tu już w powrotnym pociągu Marcin po raz kolejny zdejmuje "obciski", a może tutaj zakładał?
Pod koniec Iza strzeliła focha, bo nie dobiła do setki :) (musiałam napisać :P)
A tytuł wziął się stąd, że przez całą wycieczkę wszyscy posądzali mnie o stosowanie dopingu wykorzystując prawo zachowania pędu, czyli po prostu przez puszczanie bąków :)