Najładniejsza życiówka: Šerák-Keprník-Praděd
Środa, 8 sierpnia 2012
· Komentarze(2)
Kategoria Jeseniky, Wycieczki z jajem
Będąc w Jeseniku nie mogliśmy nie pojechać na czerwony szlak przez rezerwat Šerák-Keprník. Mimo, że to nielegalne i taki "bilet" na przejazd tamtędy rowerem kosztuje 2000Kč. Ale tyle dobrego słyszeliśmy o tym szlaku, że tak naprawdę nawet nie rozważaliśmy niepojechania tam.
Adam poprzedniego dnia miał jakieś problemy zdrowotne, a poza tym lenie z nas straszliwe i postanowiliśmy skorzystać z wyciągu na Šerák z Ramzovej.
Na Šeráku zaliczyliśmy lekkie zdziwko, bo na szczycie tłumy. A specjalnie wybraliśmy się na tę wycieczkę w środku tygodnia i raczej w brzydką pogodę, żeby spotkać jak najmniej ludzi, bo jak wspominałam po rezerwacie nie można jeździć rowerem. Trochę się przestraszyliśmy, ale zjedzone w schronisku knedliczki zadziałały na nas jak szpinak na Papaja: przestaliśmy się bać ludzi i pojechaliśmy w kierunku Keprníka. Ze szczytu widoki urywały głowę (chociaż wiatr też w tym pomagał)
Zaczął się zjazd, na którym ciężko było patrzeć pod koła, bo widoki za bardzo przyciągały wzrok
A do tego sam zjazd też był bardzo fajny
Potem szlak się wypłaszczył i zaczął prowadzić takim miłym singlem
A potem było jeszcze lepiej. Wiem, że ludzie zbyt często używają wielkich słów, ale ja to przemyślałam i muszę stwierdzić, że był to najlepszy szlak jakim jechałam w życiu. Najlepszy, bo powalał i formą i widokami. Najbardziej mnie ubawił podjazd na zbocze Czerwonej Góry. Tak, wcale się nie pomyliłam, najbardziej podobał mi się podjazd :) Zanim ktoś mnie wyzwie od wariatów, bo twierdzę, że bawią mnie podjazdy, to na swoją obronę wrzucę kilka zdjęć, które podobno mówią więcej niż tysiąc słów:
Po prostu bajka. Po prawej cały czas widoki, a pod kołami taki miły kamienisty singiel. Po czymś takim wiązaliśmy ogromne nadzieje ze zjazdem. Niestety okazał się on być szutrówką :(
Po zjechaniu na Červenohorské sedlo uznaliśmy, że nie warto już wracać do domu tak jak zakładał nasz plan, tylko jeszcze trzeba było zaliczyć górę Praděd. Sama góra raczej nudna - wyasfaltowana pod sam szczyt. Ale to jednak symbol Jeseników, a poza tym tak wysoko jeszcze nigdy rowerem nie byliśmy. No to uderzyliśmy na szczyt drogą rowerową 6075. Jak wszystkie szlaki rowerowe ten też prowadził szutrówką, ale przynajmniej wiedzieliśmy, że na pewno będzie do podjechania bez niespodzianek. A szlak wcale nie był taki nudny jak mógłby być. Bronił się widoczkami.
Na szczycie herbatka i zdjęcia
I pora na zjazd. Od schroniska Švýcarna odbijamy na niebieski szlak. O ludzie, co to był za zjazd :) Tego dnia byłam bardzo hojna i temu zjazdowi przydzieliłam znaczek pt "jeden z najlepszych zjazdów w życiu". Niestety mamy tylko jedno zdjęcie, na którym szlak wygląda jak zwykły singiel. Owszem, był to singiel, ale zupełnie niezwykły :)
W nogach już kilkadziesiąt km, a do tego zaczyna się robić późno. Nie szukamy już możliwości na ciekawe zjazdy, bo wiązałoby się to z jakimś podjeżdżaniem i najpewniej też z wolną jazdą, co nie jest dobrym pomysłem wieczorem. Dlatego resztę wysokości, czyli jakieś 500m w pionie tracimy szutrówką. Tak, "tracimy" to dobre określenie. Ale dzięki temu, że jest już późno, podczas zjazdu towarzyszą nam takie widoki:
Ogólnie byłam pod wielkim wrażeniem. Niezależnie od tego jak Adam będzie narzekał, ja w Jeseniky muszę wrócić. Chociaż nawet podczas tej wycieczki też coś tam bąkał nieśmiało, że jednak mu się w Czechach podoba :)
Adam poprzedniego dnia miał jakieś problemy zdrowotne, a poza tym lenie z nas straszliwe i postanowiliśmy skorzystać z wyciągu na Šerák z Ramzovej.
Na Šeráku zaliczyliśmy lekkie zdziwko, bo na szczycie tłumy. A specjalnie wybraliśmy się na tę wycieczkę w środku tygodnia i raczej w brzydką pogodę, żeby spotkać jak najmniej ludzi, bo jak wspominałam po rezerwacie nie można jeździć rowerem. Trochę się przestraszyliśmy, ale zjedzone w schronisku knedliczki zadziałały na nas jak szpinak na Papaja: przestaliśmy się bać ludzi i pojechaliśmy w kierunku Keprníka. Ze szczytu widoki urywały głowę (chociaż wiatr też w tym pomagał)
Zaczął się zjazd, na którym ciężko było patrzeć pod koła, bo widoki za bardzo przyciągały wzrok
A do tego sam zjazd też był bardzo fajny
Potem szlak się wypłaszczył i zaczął prowadzić takim miłym singlem
A potem było jeszcze lepiej. Wiem, że ludzie zbyt często używają wielkich słów, ale ja to przemyślałam i muszę stwierdzić, że był to najlepszy szlak jakim jechałam w życiu. Najlepszy, bo powalał i formą i widokami. Najbardziej mnie ubawił podjazd na zbocze Czerwonej Góry. Tak, wcale się nie pomyliłam, najbardziej podobał mi się podjazd :) Zanim ktoś mnie wyzwie od wariatów, bo twierdzę, że bawią mnie podjazdy, to na swoją obronę wrzucę kilka zdjęć, które podobno mówią więcej niż tysiąc słów:
Po prostu bajka. Po prawej cały czas widoki, a pod kołami taki miły kamienisty singiel. Po czymś takim wiązaliśmy ogromne nadzieje ze zjazdem. Niestety okazał się on być szutrówką :(
Po zjechaniu na Červenohorské sedlo uznaliśmy, że nie warto już wracać do domu tak jak zakładał nasz plan, tylko jeszcze trzeba było zaliczyć górę Praděd. Sama góra raczej nudna - wyasfaltowana pod sam szczyt. Ale to jednak symbol Jeseników, a poza tym tak wysoko jeszcze nigdy rowerem nie byliśmy. No to uderzyliśmy na szczyt drogą rowerową 6075. Jak wszystkie szlaki rowerowe ten też prowadził szutrówką, ale przynajmniej wiedzieliśmy, że na pewno będzie do podjechania bez niespodzianek. A szlak wcale nie był taki nudny jak mógłby być. Bronił się widoczkami.
Na szczycie herbatka i zdjęcia
I pora na zjazd. Od schroniska Švýcarna odbijamy na niebieski szlak. O ludzie, co to był za zjazd :) Tego dnia byłam bardzo hojna i temu zjazdowi przydzieliłam znaczek pt "jeden z najlepszych zjazdów w życiu". Niestety mamy tylko jedno zdjęcie, na którym szlak wygląda jak zwykły singiel. Owszem, był to singiel, ale zupełnie niezwykły :)
W nogach już kilkadziesiąt km, a do tego zaczyna się robić późno. Nie szukamy już możliwości na ciekawe zjazdy, bo wiązałoby się to z jakimś podjeżdżaniem i najpewniej też z wolną jazdą, co nie jest dobrym pomysłem wieczorem. Dlatego resztę wysokości, czyli jakieś 500m w pionie tracimy szutrówką. Tak, "tracimy" to dobre określenie. Ale dzięki temu, że jest już późno, podczas zjazdu towarzyszą nam takie widoki:
Ogólnie byłam pod wielkim wrażeniem. Niezależnie od tego jak Adam będzie narzekał, ja w Jeseniky muszę wrócić. Chociaż nawet podczas tej wycieczki też coś tam bąkał nieśmiało, że jednak mu się w Czechach podoba :)