Wpisy archiwalne w kategorii

Góry Sowie

Dystans całkowity:108.69 km (w terenie 85.00 km; 78.20%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:54.34 km
Więcej statystyk

Grzybowa houbica

Sobota, 27 lipca 2013 · Komentarze(3)
Uczestnicy
W góry Wałbrzyskie i Sowie przyjechaliśmy na tyle, że akurat wychodziły całe dwa dni jazdy. Ale nie przewidzieliśmy sytuacji, że po piątkowych Rychlebskich Ścieżkach zaliczymy taki zgon, że na sobotnie harce wypadałoby mieć jakiś motorower żeby nie trzeba było pedałować. No ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że największą atrakcją tamtych rejonów poza górami jest klimatyzowany sklep, postanowiliśmy nie pipczyć tylko jechać.
Początki były bolesne, ale cel ściśle sprecyzowany: lajcik z jakąś wyżerką + piwo po czeskiej stronie. Ale że do Czech daleko, najpierw trzeba było zrobić postój w Andrzejówce na piwo, czy tam dwa...



Potem znowu trzeba było wsiąść na rowery. Eee... Liczyłam na to, że skoro oprowadza nas prawie miejscowy Tomek, to uda się zrobić taki myk, że od tamtego miejsca jedziemy już tylko w dół. Nie udało się... Ale za to wkrótce po tym była kolejna knajpa z czeskim piwem i houbową wyżerką. Houby po czesku to grzyby. Ciekawe czy "grzybica" to "haubica"?


Dalej pozostało tylko dotrzeć do domu, a że Tomek przewodnik uznał, że jeszcze jako tako udaje nam się jechać prosto, wróciliśmy wcale nie najprostszą drogą. I to wcale nie tylko w dół.
Prawie każdy miał aparat w kieszeni/plecaku, a zdjęć oczywiście malutko. Dorzucam jeszcze grupowe foto na tle... eee... muru
Staropolskim zwyczajem wypada, abym wymieniła i podlinkowała osoby zaczynając od lewej: Marcin - ten z miną na Enrique, Iza - ta z ręką w kroku, Tomek bez linka, Mateusz - ten zgarbiony bez szyi, Adam - ten z ręką w moim tyłku i ja - ta z brudnymi giczołami


I jeszcze z mojej dziwnej potrzeby ośmieszania się publicznie dorzucam jeszcze siebie z klińgońską brwią z brudu :)


A, no i żeby bikestats nadal był "statsem", a nie blogiem, na który wrzucam tylko sweet focie z wycieczki na piwo (chociaż te statystyki też o czymś mówią. Może o tym, że pora wybrać się do AA?), to dodaję jeszcze przewyższenia z wycieczki (zdania wielokrotnie złożone to zło, wybaczcie)

Valdenburk (Bóg, muzyka, galaktyka)

Sobota, 30 czerwca 2012 · Komentarze(2)
Kategoria Góry Sowie
Trochę na krzywy ryj wkręciłam się w weekendowy "męski wyjazd" do Wałbrzycha w składzie Tomek-gospodarz, Adam-Ryszard Śmiały, Siwy-krótka rurka i ja-rodzynek :) U Tomka zjawiliśmy się w piątek wieczorem, chłopaki odebrali swoje nowe zabawki, a Marcin od razu swoją popsuł :)
W sobotę gospodarz gospodarzył i oprowadzał nas po okolicznych szlakach. Plany były ambitne, ale pogoda nie pozwoliła na wiele bo czułam jak mi się białka zaczynają ścinać.


W końcu dojechaliśmy do schroniska "Orzeł" pod Wielką Sową, gdzie zjedliśmy obiad i posłuchaliśmy opowieści Wiki, która zna różne fajne triki (kilkanaście razy posłuchaliśmy... Kilkadziesiąt?) oraz strzeliliśmy sobie pamiątkowe grupowe zdjęcie


Na górze postanowiliśmy, że nie wjeżdżamy już na Wielką Sowę. Może następnym razem, jak system chłodzenia człowieka trochę ewoluuje. Albo po prostu jak temperatura będzie niższa.

Temperatura nie przeszkadzała chłopakom trochę się polansować z zabawkami


Dalej dojechaliśmy do fajnego zielonego singlowatego szlaku wyznaczonego przez MTB Głuszyca, którym zjechaliśmy na dół odwiedzając po drodze klimatyzowany sklep :)




A tak poza tym, to dodam jeszcze, że Wałbrzych i okolice mają bardzo miłych meneli :) Mottem życiowym jednego z nich było właśnie "Bóg, muzyka, galaktyka".


Sowie, Gross-Rosen i przeprawa przez pokrzywy

Poniedziałek, 12 września 2011 · Komentarze(3)
Poprzedniego dnia porozwoziliśmy trochę tyłki samochodem i odwiedzaliśmy parę miejsc, które chcieliśmy zwiedzić w tym rejonie. Między innymi były obóz koncentracyjny Gross-Rosen w Rogoźnicy.

Brama wejściowa


i zalany kamieniołom kopany przez więźniów


Następnego dnia dalej szukaliśmy historii, ale tym razem rowerem , bo w miejscach bardziej schowanych po lasach

Kasyno Osówka w środku lasu


jakiś bunkier też w środku lasu


Zamek Grodno - już bardziej "historyczna historia"



A to żem ja


Podpis niepotrzebny :)


A co tytułowej przeprawy przez pokrzywy - Adam, nasz niestrudzony guru i przewodnik wyczytał gdzieś, że zaraz nad brzegiem Jeziora Bystrzyckiego mieści się jakiś przyjemny singielek z widokami itepe. No to dlaczego miałabym nie słuchać mojego nawigacyjnego guru? No to jedziemy. Ogólnie rejony jeziorka wyglądają bardzo sympatycznie.


Niestety ścieżki jakoś nie znaleźliśmy i wzdłuż całego jednego brzegu jeziora przeprawialiśmy się przez pokrzywy wyższe ode mnie "bo może zaraz zacznie się ścieżka". Na szczęście Adam szedł pierwszy i jako tako wydeptywał mi ścieżkę :)


Jak już się w ogóle nie dało iść, bo oprócz pokrzyw zaczynało się też robić mokro pod stopami, postanowiliśmy wejść po stromym zboczu na górę, z argumentem nie do przebicia, że "tam gorzej być już nie mogło". Wdrapanie się po tej ściance, to też nie takie tam hop siup. Adam jakoś wtargał swój rower na plecach, ale dla mnie było za stromo, więc Adam był zmuszony popełnić jeszcze jeden kursik po mój rower. Kiedy już się doczołgaliśmy na górę, okazało się, że faktycznie gorzej nie jest, a nawet więcej. Jest bardzo dobrze.
Paręnaście metrów nad nami i pokrzywami biegł sobie supersympatyczny ucywilizowany singiel, a po nim na rowerach jeździły elegancko matki z dziećmi. A my niestety wygramoliliśmy się z tego buszu na ten śliczny singiel zaraz przed końcem brzegu jeziora, kiedy to dalsza droga czekała nas już asfaltem :) No ale i tak było fajnie :P

Ale żeby już nie narzekać po babsku i zakończyć miłym akcentem, to wrzucę jeszcze parę przyjemnych fotek:

Adam z jarzębiną


Adam z masztem


Adam z drzewem i z ładnym niebem


I 4 minipanoramy + profil w gratisie








Góry Sowie i sprytny lisek :)

Sobota, 10 września 2011 · Komentarze(6)
kolejna porcja zdjęć z naszego wrześniowego wypadu w góry Sowie. Niestety nie wiem co dodać w opisie, więc może żeby nikt nie mówił, że u mnie na blogu brakuje humoru, to wrzucę jakiś pół czerstwy żarcik:

W pewnej wiosce mieszkał sobie gospodarz, który miał kurnik. Co noc do tego kurnika przychodził sprytny lisek i pożerał jedną kurę, albo koguta - zależy na co miał chrapkę. I tak to trwało miesiącami, aż pewnego dnia gospodarz schwytał liska i zapytał:
-Czy to ty wyjadasz stopniowo mój drób?
Na co sprytny lisek odpowiedział:
-Nie!
A tak naprawdę, to był on.

Mój ulubiony :) Zaraz obok dowcipu o wujku Stanisławie - mistrzu ciętej riposty :P

No to teraz foteczki

podjeżdżam szlakiem na Wielką Sowę


Panoramka z podjazdu do schroniska Orzeł


bardzo przyjemny podjazdowy odcinek na tymże szlaku








podjazd czerwonym całkowicie do podjechania nawet dla nas - cieniasów. Jeden kawałek wymagał tylko poważnego spięcia mięśni nóg oraz pośladków - żeby się nie posrać z wysiłku :P


Takie tam - na rowerze :)


na szlaku spotkaliśmy innych rowerzystów i jak się okazało, to była moja daleka rodzina. rowerowa oczywiście :) obaj mieli spece stumjumpery, tylko trochę brzydsze od mojego Stasia :P


Wczorajszy zjazd z Wielkiej Sowy


Sowie też potrafią urzekać widokami - widok z wieży na Kalenicy.


Na wieży na Kalenicy była też księga pamiątkowa, do której się wpisaliśmy :)


Zjeżdżaliśmy już całkiem późno przy zachodzie słońca, co oczywiście miało swoje zalety. Kiedy moja romantyczna dusza ujrzała widoki, które serwują Sowie podczas zachodzącego słońca, to moje romantyczne oczy prawie się rozpłakały ze szczęścia i nadmiaru wrażeń estetycznych :) Do tego jeszcze oboje z Adamem wsadziliśmy słuchawki w uszy, włączyliśmy nastrojową muzyczkę i jazda w dół! + jeden postój na szybką fotę, żeby można było wnukom pokazać :)




I jak zwykle w przypadku górskich wycieczek - profil trasy

Wielka Sowa i kompleks Riese

Piątek, 9 września 2011 · Komentarze(3)
Kategoria Góry Sowie
Znaleźliśmy się z Adamem z rowerem w Górach Sowich. Na pierwszy dzień poszła m.in Wielka Sowa. Podjazd był koszmarny, ale wcale nie dlatego, że był trudny, albo stromy itp tylko dlatego, że dzień wcześniej zaliczyliśmy z Adamem porządne zatrucie etanolem :P Pominę rozwinięcie tego tematu, bo uwierzcie, że nie warto :)
Ogólnie w Góry Sowie pojechaliśmy z kilku powodów. Jednym z nich był znajdujący się tam kompleks Riese, czyli budowane przez hitlerowców "podziemne miasta" jak to niektórzy nazywają. Dla zainteresowanych podałam linka. I tu jeszcze jednego.
A co do wycieczki, to było fajnie i miło, ale mimo to, że jestem cieniasem, to trochę brakowało mi trudnych górskich zjazdów. Nie mówię, że ich tam nie ma. Na pewno są, ale my rozbijaliśmy się raczej głównymi szlakami i takowych nie znaleźliśmy. A co ja tam się będę rozpisywać, lepiej wrzucę foty, bo jest ich sporo i do tego miłe dla oka.

Uśmiecham się, bo to zaraz przed szczytem Wielkiej Sowy


A to już wieża widokowa na szczycie


Zjazd z wielkiej sowy w moim wykonaniu


I tu również


A tu dla odmiany w wykonaniu Adama.


Jakiś tam podjazd


Jakiś tam ładny kościółek, który mijaliśmy (żeby nie było, że jestem ignorantką: to jest Kościół pw. MB Śnieżnej w Sierpnicy)


I zaczyna się historia. Jedno z wejść do kompleksu Sokolec-Gontowa


A tak wygląda sztolnia w środku


Ogólnie w całych górach, jak tylko zboczy się ze szlaku, można natknąć na historię


Wejście do kompleksu Osówce.


i we Włodarzu


Osówkę i Włodarz jak najbardziej można legalnie zwiedzać. We Włodarzu i w Rzeczce byliśmy i pyknęliśmy tam parę zdjęć, które również wrzucam.

Zalana sztolnia we Włodarzu, po której pływa się łódką


Ekspozycja przed wejściem do Włodarza






Adam udaje Franka Wichurę


Adamowy nowy kask (hełm?)


I jeszcze żeby za mało górsko się nie zrobiło, to dorzucam w gratisie widoczek z podjazdu


I profil z wycieczki