Grzybowa houbica
Sobota, 27 lipca 2013
· Komentarze(3)
Kategoria Góry Sowie, Wycieczki z jajem
W góry Wałbrzyskie i Sowie przyjechaliśmy na tyle, że akurat wychodziły całe dwa dni jazdy. Ale nie przewidzieliśmy sytuacji, że po piątkowych Rychlebskich Ścieżkach zaliczymy taki zgon, że na sobotnie harce wypadałoby mieć jakiś motorower żeby nie trzeba było pedałować. No ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że największą atrakcją tamtych rejonów poza górami jest klimatyzowany sklep, postanowiliśmy nie pipczyć tylko jechać.
Początki były bolesne, ale cel ściśle sprecyzowany: lajcik z jakąś wyżerką + piwo po czeskiej stronie. Ale że do Czech daleko, najpierw trzeba było zrobić postój w Andrzejówce na piwo, czy tam dwa...
Potem znowu trzeba było wsiąść na rowery. Eee... Liczyłam na to, że skoro oprowadza nas prawie miejscowy Tomek, to uda się zrobić taki myk, że od tamtego miejsca jedziemy już tylko w dół. Nie udało się... Ale za to wkrótce po tym była kolejna knajpa z czeskim piwem i houbową wyżerką. Houby po czesku to grzyby. Ciekawe czy "grzybica" to "haubica"?
Dalej pozostało tylko dotrzeć do domu, a że Tomek przewodnik uznał, że jeszcze jako tako udaje nam się jechać prosto, wróciliśmy wcale nie najprostszą drogą. I to wcale nie tylko w dół.
Prawie każdy miał aparat w kieszeni/plecaku, a zdjęć oczywiście malutko. Dorzucam jeszcze grupowe foto na tle... eee... muru
Staropolskim zwyczajem wypada, abym wymieniła i podlinkowała osoby zaczynając od lewej: Marcin - ten z miną na Enrique, Iza - ta z ręką w kroku, Tomek bez linka, Mateusz - ten zgarbiony bez szyi, Adam - ten z ręką w moim tyłku i ja - ta z brudnymi giczołami
I jeszcze z mojej dziwnej potrzeby ośmieszania się publicznie dorzucam jeszcze siebie z klińgońską brwią z brudu :)
A, no i żeby bikestats nadal był "statsem", a nie blogiem, na który wrzucam tylko sweet focie z wycieczki na piwo (chociaż te statystyki też o czymś mówią. Może o tym, że pora wybrać się do AA?), to dodaję jeszcze przewyższenia z wycieczki (zdania wielokrotnie złożone to zło, wybaczcie)
Początki były bolesne, ale cel ściśle sprecyzowany: lajcik z jakąś wyżerką + piwo po czeskiej stronie. Ale że do Czech daleko, najpierw trzeba było zrobić postój w Andrzejówce na piwo, czy tam dwa...
Potem znowu trzeba było wsiąść na rowery. Eee... Liczyłam na to, że skoro oprowadza nas prawie miejscowy Tomek, to uda się zrobić taki myk, że od tamtego miejsca jedziemy już tylko w dół. Nie udało się... Ale za to wkrótce po tym była kolejna knajpa z czeskim piwem i houbową wyżerką. Houby po czesku to grzyby. Ciekawe czy "grzybica" to "haubica"?
Dalej pozostało tylko dotrzeć do domu, a że Tomek przewodnik uznał, że jeszcze jako tako udaje nam się jechać prosto, wróciliśmy wcale nie najprostszą drogą. I to wcale nie tylko w dół.
Prawie każdy miał aparat w kieszeni/plecaku, a zdjęć oczywiście malutko. Dorzucam jeszcze grupowe foto na tle... eee... muru
Staropolskim zwyczajem wypada, abym wymieniła i podlinkowała osoby zaczynając od lewej: Marcin - ten z miną na Enrique, Iza - ta z ręką w kroku, Tomek bez linka, Mateusz - ten zgarbiony bez szyi, Adam - ten z ręką w moim tyłku i ja - ta z brudnymi giczołami
I jeszcze z mojej dziwnej potrzeby ośmieszania się publicznie dorzucam jeszcze siebie z klińgońską brwią z brudu :)
A, no i żeby bikestats nadal był "statsem", a nie blogiem, na który wrzucam tylko sweet focie z wycieczki na piwo (chociaż te statystyki też o czymś mówią. Może o tym, że pora wybrać się do AA?), to dodaję jeszcze przewyższenia z wycieczki (zdania wielokrotnie złożone to zło, wybaczcie)