tak! byliśmy na Lubaniu :) Nawet udało się podjechać czerwonym szlakiem, oprócz jednego dość krótkiego odcinka. Tu podjeżdża Adam
A tu podjeżdżam ja
Na szczycie Lubania banda harcerzy. Nienawidzę harcerzy...
Ale za to lubię zjazdy :) A ten był całkiem "w dechę"
Dalej deszcz. Dużo deszczu. Bardzo dużo deszczu. Czekaliśmy w jakimś barze na rozpogodzenie i w efekcie wycieczkę skończyliśmy koło 22. Ale dystans też całkiem słuszny, bo wyszło prawie 70km. A powrót hardkor, bo w całkowitych ciemnościach (sorry, z oświetleniem z telefonu) szlakiem wzdłuż Dunajca. Zanim zapadły całkowite ciemności zdążyliśmy jeszcze obfotografować się na zaporze (znowu)
...i pierdynkąć wieczorne Trzy Korony
A jak komuś mało, to tu ma jeszcze Lubańskie panoramki
A tutaj wykres, gdzie na osi rzędnych jest odległość, a na odciętych nasze zmęczenie
A jakby komuś naprawdę było jeszcze mało, to tu jest opis dużo lepszy opis tej samej wycieczki u Adama.
Kwaterę w Piwnicznej wybraliśmy międzi innymi po to, żeby przejechać właśnie tę trasę, którą Adam podpatrzył tu i tu. Na początku trzeba było podjechać na Obidzę (930 mnpm). Po poniedziałkowej wycieczce wiedzieliśmy już, że nie ma sensu wbijać się na zielony szlak, bo jest średnio przejezdny, tylko podjedziemy czerwonym po asfalcie i betonowych płytach. Nudno, bo nudno, ale przynajmniej stosunkowo szybko i efektywnie. Jakieś 10 km podjazdu i jesteśmy na Obidzy. Tam jemy drugie śniadanie i zaczynamy włąściwą wycieczkę jadąc niebieskim szlakiem. Na początku jedziemy w miarę po płaskim z minipodjazdami i zjazdami. Wszystko byłoby super cycuś malina, gdyby nie to, że prowadzoną tamtędy zwózkę drewna i szlak był zmasakrowany. Po drodze spotykamy rowerzystę, który jedzie tę samą trasę w drugą stronę (pozdrawiamy). Dojeżdżamy na bardzo malowniczą przęłecz Rozdziela, gdzie zaczynają sie Małe Pieniny. Pędząc po trawie zjeżdżamy na dół, żeby później podjechać na Wierchliczkę. Na szczycie czeka na mnie Adam, a ja przez jakieś 10 minut gadam jaka jestem z siebie dumna, że podjechałam :) Pod Smerkową opuścilismy niebieski szlak, bo wcześniej spotkany rowerzysta powiedział, że w tych rejonach jest błoto po pas i nieprzejezdnie; ale ścieżka, któą wybraliśmy za bardzo zjeżdżała na dół, więc przez pole podprowadziliśmy rowery z powrotem na niebieski szlak. Od tamtego miejsca niebieski to czysta poezja: najpiękniejszy singletrack jakim miałam okazję jechać. A co ja będę opisywać, niżej są zdjęcia. Niestety kawałek dalej trzeba było podprowadzać rowery na Wysoką. Szlak omijał szczyt Wysokiej, więc i my darowaliśmy ją sobie, bo i tak trzebaby było podprowadzać. Chwilę później znów wjechaliśmy na singielek. Gdzieś po drodze na cholernie śliskiej ścieżce zaliczam glebę, ale to nic. Jedziemy dalej i docieramy na Szafranówkę. Jakaś kolonia szybko nas stamtąd wypłoszyła, więc wbiliśmy się na żółty szlak do Szczawnicy. Po drodze go zgubiliśmy i wjechaliśmy do jakiegoś gospodarstwa, a dalej zjechaliśmy jakimiś nieoznakowanymi ścieżkami. Bardzo żałuję, że były nieoznakowane, bo teraz nie można ich nikomu polecić. Ten zjazd był naprawdę niesamowity. Stromy i mocno kamienisty. W Szczawnicy zjedliśmy obiad i tam się rozstaliśmy. Adam postanowił wrócić przez Pasmo Radziejowej zdobywając między innymi Czeremchę, Przehybę, Radziejową i Wielki Rogacz. Chciałam jechać razem z nim, ale Adam stwierdził, że razem nie zdążymy. A szkoda, bo tego dnia jechało mi się naprawdę dobrze. Chociaż podobno było trochę prowadzenia, więc może nie żałuje :) Ja za to udałam się asfaltem do Rezerwatu Biała Woda, a stamtąd żółtym szutróweczką przez rezerwat z powrotem na Przełęcz Rozdziela. Ciągle delikatnie podjeżdżałam, ale jakoś specjalnie tego nie czułam. Dopiero jakieś 2 km przed przełęczą zaczął się właściwy podjazd. Nachylenie koło 25%, ale szutrówka prawie jak asfalt... i wtedy przekonałam się, że nie mogłabym sama jeździć po górach :) Na początku podjeżdżałam, ale po chwili zatrzymałam się żeby zrobić zdjęcie i tak sobie myślę, że Adama nie ma, innych ludzi też nie ma, więc co się będę męczyć skoro mogę podprowadzić :P Podprowadziłam na przełęcz i tam zauważyłam, że mam mało powietrza w tylnym kole. Niestety pompka podróżowała u Adama w plecaku :/ Ale do Obidzy, gdzie mieliśmy się spotkać jeszcze tylko parę km po płaskim, więc powolutku z pływającym tylnym kołem dotoczyłam się na miejsce spotkania. Tam rozbebeszyłam tylne koło i chwilę poczekałam. Adam$, kiedy przyjechał, zakleił mi dętkę, a że już zaczęło robić się ciemno, do Piwnicznej zjechaliśmy tą samą drogą, którą wjeżdżaliśmy, czyli po asfalcie i betonowych płytach. Niektórzy uważają tę trasę za najpiękniejszą w polskich górach. Właściwie to chyba mogę się z nimi zgodzić :)