Wpisy archiwalne w kategorii

Tatry

Dystans całkowity:90.10 km (w terenie 70.00 km; 77.69%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:45.05 km
Więcej statystyk

Tatry, ale pieszo

Sobota, 13 lipca 2013 · Komentarze(2)
Kategoria Tatry
Uczestnicy
Kolejna wycieczka z cyklu "spontan". W czwartek wieczorem rezerwowaliśmy kwaterę, a w piątek po pracy wyruszyliśmy już w kierunku Zakopanego na pieszo-turystyczny weekend.
Tak poważnie mówiąc, to pierwszy raz w życiu byłam w górach pieszo. Dziwne, nie? Nawet mi się spodobało, ale raczej mało efektywne, bo za podejście nie ma żadnej nagrody typu "zjazd", tylko pozostaje zejście, przy którym tak samo trzeba przebierać nogami. Ale doceniam to, że mogłam zobaczyć Dolinę Pięciu Stawów, która naprawdę mnie oczarowała. Serio coś pięknego. Do tego poszczęściło się nam, bo złapała nas burza i było całkiem pusto.

Ja naprawdę nie wiem po co Jackson jeździł aż do Nowej Zelandii kręcić Władcę Pierścieni, skoro mógł to zrobić w Tatrach i miałby równie ładnie i pewnie paru nadprogramowych orków też by trafił gdzieś w bramie na Krupówkach.


O, a tu nawet jakiś Gollum się trafił


Oprócz Doliny Pięciu Stawów, co do której powtórzę się, że mnie oczarowała; zaliczyliśmy jeszcze Morskie Oko - z góry ładne, ale z poziomu samego jeziora raczej tragedia. Czułam się trochę jak w fokarium. Tłumy ludzi w klapkach zebranych wokół jakiejś tam wody, jakiś przewodnik wykrzykuje dane typu powierzchnia, ilość litrów, linia brzegowa itp, każdy raczej przeciętnie tym zainteresowany no i tak to się kręci...




Zobaczyłam też Wielką Siklawę, która też była raczej z tych fajnych


Poza tym ja jak zwykle się lansowałam na szlaku


Adam wcale nie był w tym gorszy


W niedzielę powrót do domu, ale zaraz zaraz... Lans na szlakach był, pozostało jeszcze polansować się na Krupówkach. Ciupagi ani kapci nie kupiliśmy, ale wcale nie jesteśmy tacy "offowi" za jakich chcemy uchodzić, bo nie udało nam się uniknąć tego, czego właściwie jednak wolelibyśmy uniknąć - czyli ulegliśmy karykaturyzacji... Ale mam parę słów na swoją obronę. Zmuszono nas do tego. Serio. To wszystko wina mamy Adama, która zapragnęła na swojej ścianie umieścić rodziną galerię karykatur. Ale uwierzcie, że naprawdę długo się broniliśmy...

Murowaniec je je je

Sobota, 6 października 2012 · Komentarze(8)
Kolejny dzień w Tatrach i znowu kurna trzeba jeździć. Z dostępnych dla rowerzystów szlaków został tylko szlak do Murowańca, no to trzeba było go "zrobić". Szlak podobny do tego na Kalatówki, ale kamienie jednak mimo wszystko bardziej przyjazne rowerzystom. Sama nie mogę coś wymyślić chwytliwego żarciku, to wrzucę cudzy. Tzn wcale nie żarcik, tylko najprawdziwszą prawdę opartą na faktach autentycznych :)
Mijana turystka ("Taterniczka" ;)) pytała swoich dwóch kolegów, zapewne też "Taterników": "a czy te kamienie to zostały ułożone przez kogoś, czy to natura sama tak ułożyła?". Na co odpowiedź kolegi "Taternika" wcale nie brzmiała "co ty za głupie pytania zadajesz kobieto, idź lepiej do kuchni", tylko "nie wiem".
No ale ja się tu znęcam nad biedną turystką, a miałam wycieczkę opisywać. Ale zamiast opisywać, to znowu posłużę się mottem Rafaello i wrzucę kilka ładnych fotek (zamiast kilku tysięcy słów).


Prawda, że ładne?

Kiedy Adam mierzył wysoko i robił panoramy ze szczytami, ja się spełniałam raczej nisko i fotografowałam mech.


A tu Adam podjeżdża


A żeby było sprawiedliwie, jak Adam podjeżdża, to ja zjeżdżam


Jeszcze jeden widoczek z Hali Gąsienicowej, bo widoczków nigdy nie za dużo


A tu znowu ja jadę. (podpisuję zdjęcia, bo jak ktoś nie kojarzy po kurtce, można mnie łatwo pomylić z jakimś cherlawym kolesiem)


Po zjeździe na dół i kolejnej dawce odchudzania metodą wstrząsową (poprzednia była wczoraj); zostało nam jeszcze trochę czasu na małe dokręcenie. Np przejechaliśmy się żółtym szlakiem z Antałówki, który był szybki, gładki i z niesamowitym klimatem i widokami. O, taki był fajny:








A potem skierowaliśmy się w kierunku Gubałówki, ale słońce zachodziło akurat jak byliśmy gdzieś w połowie podjazdu, więc cyknęłam fotę małym aparatem i zawróciliśmy, bo podjeżdżanie bez widoków na górze uznaliśmy za bezsensowne.


A po drodze spotkaliśmy jeszcze byczka z czaszką na wierzchu :)


A potem jeszcze nocny widok z Antałówki


I profil wycieczki. Tak przy okazji pobiliśmy swój rekord wysokości na rowerze, ale swoją drogą to raczej żadne święto, bo zaczynaliśmy z prawie 1000m.n.p.m. Ale mimo wszystko, 1510m brzmi dumnie :)

Ześmy pojeździeli po góreckach w getereckach

Piątek, 5 października 2012 · Komentarze(4)
Tzn w getrach jeździł Adam :) Mówił, że zapomniał szortów z domu, ale mnie się coś wydaje, że chciał być szybszy. Naoglądał się profesjonalistów i nasłuchał jak to dobrze i wygodnie jeździ się w rajstopach, więc postanowił sprawdzić :) Chyba jednak coś dało, bo zapierdzielał strasznie. A może to ja się wlokłam jeszcze bardziej niż zwykle? Po prostu podziwiałam widoki :) A naprawdę było co podziwiać. No bo w ogóle jeszcze nie napisałam, że byliśmy w Zakopanem. Wyszedł taki jakby całkiem spontan, bo w środę pomyśleliśmy, że gdzieś pojedziemy na weekend, a w czwartek już byliśmy na miejscu.
Dam nowy akapit, żeby lepiej się czytało. Na tym wyjeździe nastawialiśmy się bardziej na widoki niż na cokolwiek innego, bo wiedzieliśmy, że udostępnione dla rowerzystów Tatrzańskie szlaki do trudnych nie należą. Ale im się jest starszym, tym bardziej się docenia to co się dzieje dookoła nas, a nie tylko to co ma się pod kołami. Dlatego na pierwszy ogień poszła Droga pod Reglami i Polana Chochołowska. Lajtowo, ale bardzo ładnie. Dla potwierdzenia, poniżej dam kilka zdjęć. Oczywiście niechronologicznie, młoda jeszcze jestem i zbuntowana :)







Ale żeby nie było, że nas tam nie było, to wrzucę zdjęcia nas na rowerach:




Kawałek fajnego zjazdu był na samym początku, pod samym domem:


A co do Adama w getrach, o niestety tylko smaka narobiłam, a zdjęć za bardzo nie mam. próbowałam cyknąć jakieś "znienacka" jeszcze w pokoju, ale czujna menda i się nie dał :) Za to zrobił darmową reklamę zespołowi Blindead, którego to koszulką się zasłonił. A właściwie to ja im zrobiłam reklamę, bo pewnie i tak nikt by po koszulce nie skojarzył :) (Czy to nie zabrzmiało zbyt hipstersko?)


Ale wracając do wycieczki. Ja w Tatrach nigdy nie byłam ani pieszo, ani w żaden inny sposób. Jak usłyszałam od Adama, że dobrze, że jesteśmy po sezonie, bo jest mało ludzi, trochę szczena mi opadła. W innych górach przez tydzień nie spotkaliśmy tyle ludzi (no chyba, że na tych szczytach, na które są wyciągi). Jadąc tam nieśmiało myślałam, że może jednak da się pojeździć po innych szlakach niż te dostępne dla rowerzystów. Ale przy takiej ilości tłumów, podejrzewam, że niestety nie uszłoby to nam na sucho.
Dlatego z Polany Chochołowskiej wróciliśmy tą samą drogą i skierowaliśmy się na Kalatówki. Niby taki tam podjeździk po czymś w rodzaju kocich łbów. Ale jak ja się tam zmęczyłam to wiem tylko ja. I Adam, bo nie omieszkałam mu o tym opowiedzieć. I mama moja też wie, bo narzekałam jej telefonicznie. No kurde jak takie kamienie z rytmu wybijają. A zjazd też wcale nie był przyjemny, bo wytrzęsło mną jak w szejkerze. Ale na zjazd nie narzekam, bo po pierwsze było w dół, a po drugie to miałam nadzieję, że to wytrzęsienie będzie na mnie miało wpływ zdrowotny i odchudzający. Dałabym sobie ręce i nogi poucinać, że widziałam kiedyś taką trzęsącą maszynę na telezakupach Mango Gdynia. Panie tam się uśmiechały i mówiły, że chudną, więc kto wie?
A ja się znowu rozpisałam, a mam jeszcze kilka zdjęć do wrzucenia.




Panoramy wrzucam takie małe pipki, bo inaczej wyjeżdżają ze strony. Ale za to po kliknięciu na nie otwierają się w całości