Murowaniec je je je
Mijana turystka ("Taterniczka" ;)) pytała swoich dwóch kolegów, zapewne też "Taterników": "a czy te kamienie to zostały ułożone przez kogoś, czy to natura sama tak ułożyła?". Na co odpowiedź kolegi "Taternika" wcale nie brzmiała "co ty za głupie pytania zadajesz kobieto, idź lepiej do kuchni", tylko "nie wiem".
No ale ja się tu znęcam nad biedną turystką, a miałam wycieczkę opisywać. Ale zamiast opisywać, to znowu posłużę się mottem Rafaello i wrzucę kilka ładnych fotek (zamiast kilku tysięcy słów).
Prawda, że ładne?
Kiedy Adam mierzył wysoko i robił panoramy ze szczytami, ja się spełniałam raczej nisko i fotografowałam mech.
A tu Adam podjeżdża
A żeby było sprawiedliwie, jak Adam podjeżdża, to ja zjeżdżam
Jeszcze jeden widoczek z Hali Gąsienicowej, bo widoczków nigdy nie za dużo
A tu znowu ja jadę. (podpisuję zdjęcia, bo jak ktoś nie kojarzy po kurtce, można mnie łatwo pomylić z jakimś cherlawym kolesiem)
Po zjeździe na dół i kolejnej dawce odchudzania metodą wstrząsową (poprzednia była wczoraj); zostało nam jeszcze trochę czasu na małe dokręcenie. Np przejechaliśmy się żółtym szlakiem z Antałówki, który był szybki, gładki i z niesamowitym klimatem i widokami. O, taki był fajny:
A potem skierowaliśmy się w kierunku Gubałówki, ale słońce zachodziło akurat jak byliśmy gdzieś w połowie podjazdu, więc cyknęłam fotę małym aparatem i zawróciliśmy, bo podjeżdżanie bez widoków na górze uznaliśmy za bezsensowne.
A po drodze spotkaliśmy jeszcze byczka z czaszką na wierzchu :)
A potem jeszcze nocny widok z Antałówki
I profil wycieczki. Tak przy okazji pobiliśmy swój rekord wysokości na rowerze, ale swoją drogą to raczej żadne święto, bo zaczynaliśmy z prawie 1000m.n.p.m. Ale mimo wszystko, 1510m brzmi dumnie :)