Tropem dziadka, czyli życiowa życiówka
Romantyczne były za to sielskie drogi
A celem był Rylsk. Wieś jak wieś, z tą różnicą, że w czasie okupacji mieszkał tam mój dziadek. Mieszkał dokładnie w tej gorzelni
Widać, że budynek kiedyś był ładny, a teraz czeka na wyburzenie. Podobnie sprawa wygląda w przypadku dworku nieopodal gorzelni
Kiedyś naprawdę ładny budynek. Należał też do jakiejś tam rodziny. Po wojnie budynek Państwo postanowiło przeznaczyć na szkołę, która mieściła się tam przez kolejnych kilka lat. Później szkoła się wyniosła i od tej pory dworek stoi i niszczeje. Pozwolę sobie wrzucić jeszcze cudze zdjęcie, bo to nasze nie oddaje całości
Najśmieszniejsze jest to, że grzebiąc trochę w internecie znalazłam ofertę sprzedaży tego dworku. I to chyba nie jest żart, bo oferta pojawia się w kilku miejscach :) Haha, dobre sobie. Ja się tam prawie bałam wejść do środka, żeby mi nic na łeb nie spadło, a ktoś to chce sprzedawać :)
Potem podjechaliśmy zobaczyć jeszcze kościół w pobliskim Lewinie
Tamtejszy ksiądz chyba musi być wielbicielem ptaków, bo na każdym drzewie na terenie kościoła jest kilka budek dla ptaków i każda podpisana
Droga prowadząca z Rylska do Lewina jest naprawdę malownicza. Bardzo miło się tamtędy jechało, a że było z wiatrem to jeszcze milej :)
Dodatkowo w tamtym rejonie jest mnóstwo sadów z jabłkami i wiśniami.
Jabłka jeszcze niedojrzałe, ale wiśnie pierwsza klasa :)
Dotarliśmy do Rylska, w nogach jakieś 90km i trzeba jakoś wrócić. Pociągiem oczywiście :) Ale to nadal nie rozwiązuje sprawy, bo do pociągu trzeba jeszcze jakoś dojechać. Do Skierniewic jest bliżej, ale do Żyrardowa z wiatrem. A wiatr mocny. No to decyzja podjęta.
Przez całą drogę na dworzec byliśmy pewni, że zaraz zmokniemy. Wiało mocno, robiło się coraz ciemniej (nie przez porę, przez ciemne chmury) a my mamy jeszcze jakieś 50 km na pociąg. W pewnym momencie nawet schowaliśmy całą elektronikę do foliówki i tylko czekaliśmy.
A tu niespodzianka. Nie zmokliśmy :) Weszliśmy na dworzec, a minutę później zaczęła się ulewa. A dworzec w Żyrardowie jest naprawdę ładny.
Prawda, że wygląda trochę jak hotel?
A w środku tak
A tak przy okazji to walnęłam życiówkę. 148,5km. Zupełnie niespodziewanie. Wyszliśmy z domu po 11, mieliśmy jechać gdzieś na krótko, tak, żeby Adam nie zdążył mnie zabić, a tu myk myk i życiówka. Wiem, że dla większości z was to nic takiego, bo przejeżdżacie tyle na krótkiej wycieczce przed pracą, ale ja się sama sobie zdziwiłam :) Tym bardziej, że przez pierwsze 70km jechaliśmy prawie bez postoju, żeby zminimalizować ilość sytuacji, w których Adam może popełnić morderstwo. Dodatkowo całość tylko na porannych kanapkach i jednej bułce słodkiej. W związku z tym kolejna wycieczka musi być na jakieś żarcie :)