Jako, że na maratony się nie nadaje, do Łagiewnik na Mazovie MTB wybraliśmy się tylko pogapić na rowery i liczyć, że może komuś odechce się klusek z sosem i odda nam swój żeton, tak jak w zeszłym roku. Niestety nie wyszło, ale kluski i tak zjadłam i do tego wcale za nie nie płaciłam :) Co prawda były w Modrzewiaku i zamiast sosu było mięso, ale to nawet lepiej. Oprócz jedzenia, na maratonie interesowały mnie jeszcze stoiska z ciuchami, ale nic ładnego nie widziałam. Kiedy już dowiedziałam się wszystkiego czego chciałam (czyli, że wszytskie koszulki rowerowe muszą być albo brzydkie albo drogie :)), mogliśmy się zebrać i pokręcić się troche po lesie. Przystanek w Modrzewiaku oczywiście obowiązkowy. Kiedy przejechaliśmy jakieś 20km, stwierdziliśmy, że maratończycy pewnie mają już na licznikach jakieś 70 i mogliśmy zacząć kierować się w strone mety, żeby zobaczyć czy nie dowieźli żadnych nowych koszulek :) Do domu niestety wróciłam z pustymi rękami. Powrót koło 15, bo trzeba jeszcze się pouczyć jakiegoś badziewia na jutro. A ja, głupia cipa, zapomniałam aparatu i znowu na zdjęciach jestem tylko ja (i jeszcze jakiś 1000 innych rowerzystów, ale nie ma Adama)
Maratończycy na starcie
Ja z pustymi rękami
A tu dla odmiany ja z nożem i widelcem w rękach
Cóż... to też ja. Tym razem bawię się w maratończyka i podjeżdżam pod górkę (ci z tyłu, którzy prowadzą to jakies maratońskie cieniasy :). No i jeszcze musze dodać, że oni przejechali jakieś 200% więcej ode mnie więc nic dziwnego (Ech, ta moja uczciwość), ale i tak byłam z siebie dumna.)
A tu nowa maszyna Adama (Znajdź różnicę między tym a kolejnym zdjęciem - dla mnie prawie niezauważalna ;) )
No i dla mocnego zakończenia - Stanislaw:
Komentarze (8)
No właśnie, z tą szosą to tak już jest... Że czasem nudno, ale zajechać można daleko. Coraz częściej mi ta szosa brzydnie, dlatego na razie zastanawiam się nad kupnem szosówki, by meridę przerobić na teren ( bo jak teraz założę slicki to nie mam jak wjechać w teren i błoćko ). A potem full, bo raz jechałem i chcę więęcej :D
prawie bez różnicy :D Wystarczyło podjechać do bufetu i powiedzieć, że żeton na jedzenie masz zamknięte w samochodzie i nie możesz znaleźć kierowcy. Sprawdzone ;)
Z drugiej strony nie masz czego żałować, kiełbasa była paskudna.
Nie dość, że jestem głodny, to jeszcze o kluskach czytam na blogu :P
Ehć, wczoraj jeździłem na fullu i muszę powiedzieć, że jest cholernie wielka różnica w terenie... Praktycznie nie czuje się nierówności.. Dlatego zazdroszczę stanisława :P