Wpisy archiwalne w kategorii

Wycieczki z jajem

Dystans całkowity:2115.74 km (w terenie 1675.50 km; 79.19%)
Czas w ruchu:89:42
Średnia prędkość:12.14 km/h
Suma podjazdów:11155 m
Liczba aktywności:57
Średnio na aktywność:37.12 km i 3h 05m
Więcej statystyk

Po górach - Czarna reaktywacja dla leniwych :)

Sobota, 8 sierpnia 2009 · Komentarze(1)
No, może nie tak zupełn ie dla leniwych, bo na początek trzeba było wjechać do schroniska Pod Śnieżnikiem. Tym razem nie jechaliśmy żadnym szlakiem, tylko nieoznakowanymi drogami, które polecił nam poznany GOPRowiec. Droga faktycznie bardzo fajna, bo co jakiś czas wyjeżdżaliśmy z lasu i otwierał się widok na góry i zaraz lepiej się jechało :) Stamtąd, slalomem między ludźmi zjechaliśmy na Przełęcz Śnieżnicką i tam wjechaliśmy na czerwony szlak. Jechaliśmy już tamtędy parę dni wcześniej, ale wtedy ominęła nas największa atrakcja tego szlaku - widoki. Tym razem były naprawdę niesamowite. No i też nawierzchnia całkiem z jajem - nareszcie nieszuter (tak, tak, "nie" z rzeczownikami piszemy razem :)).
Czerwonym do Żmijowej polany i stamtąd zielonym rowerowym do Siennej. Po drodze, koło trasy DH po wyciągiem Adam złapał gumę, więc zaliczyliśmy postój. Jakaś połowa ludzi na wyciągu to downhillowcy z rowerami. Co dziwne, to ich średnia wieku to jakieś 15 lat :)
Ok, Adam załatał i jedziemy dalej. Zastanawialiśmy się czy nie zjechać trasą DH, ale nie chcieliśmy być zawalidrogami dla innych :) Dlatego dalej zielonym rowerowym, ale też szybko juz pod wyciąg. Tam komfortowo załadowaliśmy rowery i wjeżdżamy na górę. Trochę się bałam, bo widziałam jak wjeżdżają inni z rowerami na kolanach, poza tym słyszałam, że może się trochę poobijać. Na szczęście jak obsługa mnie zobaczyła to powiedzieli "uuu, pani to pewnie chce na wieszaczku". Oczywiście, że chciałam na wieszaczku :) Niektóre krzesełka miełay specjalne wieszaki na rowery + poobklejane rury, żeby rower się nie obijał. Naprawdę full serwis.
Parę minut i odzyskaliśmy straconą wysokość. Z Czarnej nartostradą B1, gdzie zaliczyłąm lekką glebę, dojeżdżamy znów do Żmijowej Polany. Tam pogadalismy chwilę z panem na rowerze i wbiliśmy się na zółty, a dalej na niebieski. Gdzieś po drodze na liczniku pojawiło się ponad 60 km/h. Bez żadnego kręcenia. Jakby to był jakiś dobry asfalt, to pewnie jeszcze bym dokręciła, ale że nie był, to zaczęłam hamować. Jednak tchórz ze mnie :) Dalej na Górkę Parkową i do domu.
Wycieczka była naprawdę super. Nie tylko dzięki temu wyciągowi, ale ogólnie trasa bardzo mi przypasowała.

Podjazd drogą poleconą przez GOPRowca - miał chłopak rację :)




Czerwony szlak ze Śnieżnikiem w tle



Adam też wolał na wieszacczku :)




Po górach - Góry Bialskie

Piątek, 7 sierpnia 2009 · Komentarze(3)
Jako, że zielony szlak wzdłuż granicy bardzo nam się spodobał; postanowiliśmy przejechać inną jego część. Cały wiedzie szczytami wąskim singielkiem wśród jagód po kamieniach i korzecniach. Dojechaliśmy samochodem do Przełęczy Płoszczyny i stamtąd od razu wjechaliśmy do lasu. Szlak był piękny, jednak Adamowi tego dnia humor nie dopisał i ciągle marudził i stękał. Po pewnym czasie udzilił mi się jego humor, więc postanowiliśmy nie przedłużać wycieczki, tylko zjechać z powrotem do samochodu. Kiedy zjechaliśmy na asfalt, czekały nas jeszcze 3km pod górę do miejsce zaparkowania, ale ja tam postanowiłam się poopalać i poczekać na Adama kiedy przyjedzie po mnie samochodem :)

Suma wzniesień: 591m.

TRASA: Przełęcz Płoszczyna (817 mnpm) - [zielony szlak] - Jelenia Kopa - Jawornik Graniczny (1026 mnpm) - Rude Krzyże (1053 mnpm) - Rudawiec (1106 mnpm) - [zielony szlak do Baiłej Lądeckiej] - [czerwony szlak rowerowy] - Przełęcz Sucha (1002 mnpm) - [Droga Marianny (zielony szlak)] - [Droga Morawska do asfaltu]

Wśród jagód


Foch Adama :) Ale ja też chętnie się zatrzymałam i poskubałam jagody


Może odrobinę podkolorowane. Ale tam naprawdę było zielono jak w bajce




Po tym jak się wywaliłam, tak dobrze mi się leżało, że Adam zdążył zrobić zdjęcie :)


Z cyklu "znajdź rowerzystę"


Moja wersja trasy nie zawiera tego podjazdu na końcu


No i na koniec mocny akcent: Filmik pt. "Mega-Seks-Lans" :)
http://www.youtube.com/watch?v=emlrDPm38kE

Po górach - Trójmorski Wierch

Czwartek, 6 sierpnia 2009 · Komentarze(6)
Początek jak prawie zwykle - nieoznakowanymi drogami na Przełęcz Śnieżnicką, czyli od razu skaczemy z 639 mnpm na 1123 mnpm. No, może nie skaczemy. Wleczemy się jak cholera :) Dalej jeszcze jakiś kilometr pod górę i jesteśmy na Hali Pod Śnieżnikiem (1218 mnpm). Tam gadamy z innym rowerzystą na ślicznym Nomadzie, jemy po naleśniku z jagodami, który nie dorasta nawet do pięt naleśnikowi z Chatki Górzystów w Izerach. No ale co zrobić?
Ruszamy dalej zielonym szlakiem wzdłuż granicy z Czechami. Na początku bułka z masłem, ale dalej, kiedy odłącza się od niebieskiego zaczyna się robić ciekawie. Od tamtego miejsca zielony szlak to wąski singletrack urozmaicony korzeniami, kamieniami, uskokami i takimi różnymi bajerami, które powodują, że trasa jest jeszcze ciekawsza. Do Przełęczy Puchacza zielony szlak był przejezdny dla mnie w jakichś 60%, ale podejrzewam, że co sprawniejsi mogli by powalczyć o jakieś 80 % i więcej. Za Przełęczą nadal prowadzi nas singiel z kamieniami, korzeniami... itd, ale jest już w 100% przejezdnie. Wywaliłam się tam 3 razy, ale dzięki ochraniaczom mam tylko 2 siniaki :) Aha, zapomniałam dodać, że szlak prowadzi po szczytach, po kolei: Mały Śnieznik (1326 mnpm) - Goworek (1320 mnpm) - Przeł. Puchacza (1100 mnpm) - Puchacz (1190 mnpm) - Trójmorski Wierch (1198 mnpm).
Później dojeżdżamy do przejścia granicznego Horni Morava i zjeżdzamy do Jodłowa, bo kończą nam się płyny. Sklep w tej wsi był niesamowity. Łaziły tam psy, kury, koty, a kiedy się powiedziało "poproszę dwa lody" to pani ekspedientka dawała dawała jakieś lody. Nawet nie pytała jakie. Później niebieskim szlakiem znów pod górę na Przęłęcz Puchacza. Mnie ten podjad wykończył. Nie był ani stromy, ani długi, bo na jakichś 6 km, zyskaliśmy około 400 m wysokości, ale ledwo dałam radę. Może to "te dni" :) Stamtąd żółtym, gdzie zmieniamy moją dętkę, do centrum Międzygórza, ale zachciało nam się dobić parę kilometrów i podjechać od góry do kwatery, która leży parę metrów nad centrum . Ja już odzyskałam siły, więc znowu wspięliśmy się po górę na Parkową Górę i stamtąd niebieskim do chałupki.
I chyba pobiłam swój rekord średniej :) Tzn w drugą stronę. Tak wolno chyba nigdy nie było :) Pewnie to dltego, że tym razem nie odrabialiśmy na wszystkich zjazdach pędząc po 50pare km/h, tylko zjeżdżaliśmy wąskimi technicznymi ścieżkami, na których ciężko było się rozpędzić ponad 20km/h

TRASA: Międzygórze - Przeł. Śneiznicka (1123 mnpm) - Schronisko pod Śnieznikiem (1218 mnpm) - [zielony szlak] - Mały Śnieznik (1326 mnpm) - Goworek (1320 mnpm) - Przeł. Puchacza (1100 mnpm) - Puchacz (1190 mnpm) - Trójmorski Wierch (1198 mnpm) - Przejście graniczne Jodłów/Dolni Morava - [żółty szlak] - Jodłów - [niebieski szlak] - [żółty szlak] - Międzygórze - [zielony szlak] - Góra Parkowa - [niebieski szlak] - Międzygórze

Suma przewyższeń: 1526 m

A zdjęc jest taka kupa, bo muszę przyznac, że zielony szlak wzdłuż granicy naprawdę rządzi!!!

Za mną schronisko pod Śnieżnikiem


Początek zielonego - tu jeszcze się jedzie jak autostradą


Dalszy ciąg zielonego


Adam napiera na Mały Śnieżnik (1326 mnpm)



Tu trzeba było się troche pogimnastykowac, ale jest ok


Już trochę szerzej, ale nadal bajer, tym bardziej, że w dół :)


Chwila zadumy :)


Widok na Goworek i ścieżkę, którą zjeżdżaliśmy. Trzeba się tak oddalic, żeby było widac, że było w dół




No nie mogę się powstrzymac, żeby nie wrzucac tylu zdjęc :) Co następne, to fajniejsze





Adam na pełnej kurwie :)


No i na koniec oczywiście ślad trasy z mojej zabawki :)

Po górach - Czarna Góra

Wtorek, 4 sierpnia 2009 · Komentarze(2)
Poprzedniego dnia miało padać i być brzydko, więc postanowiliśmy trochę odpocząć od rowerów i pozwiedzać okoliczne atrakcje. Jak na złość okazało się, że pogoda była świetna, za to kiedy następnego dnia postanowilismy wybrać się na rower było zimno i mokro. Ciągle jechaliśmy w chmurach, widoczność nie przekraczała kilkunastu metrów i mimo, że nie padało byliśmy cali mokrzy od mgły.
Szybki zjazd do centrum Międzygórza i nawet zastanawialiśmy się czy nie zawrócić, bo koszmanie zmarzliśmy. Zdecydowaliśmy, że jedziemy dalej i rozgrzejemy się na podjeździe na Przełęcz Śnieżnicką (1123m.npm). Owszem, rozgrzalismy się, ale za to mocno zmokliśmy, więc na jedno wychodziło. Tym razem podjeżdzaliśmy zielonym szlakiem. Już na Przełęczy byliśmy głodni, ale stwierdziliśmy, że zjemy dopiero za Czarną Górą na Przełęczy Puchaczówce, bo nie chciało nam się podjeżdzać jakiegoś kilometra do schroniska Pod Śnieżnikiem.
Dalej na Czarną czerwonym szlakiem. Pdejrzewam, że w każdy normalny dzień można stamtąd podziwiać piękne widoki, jednak nie dzisiaj. Sama ścieżka jest całkiem zajebista. Przynajmniej nie jedzie się szutrem, tak jak często po tych Górach (za często!). Jednak ostatni kilometr na szczyt trzeba pokonywać pieszo. Adam próbował podjeżdżać, ale mnie się już nie chciało :P Na Górze jest wieża widokowa, na którą nawet nie wchodziłam, bo i po co?
Dalej szaleńczy zjazd na Przęłęcz Puchaczówkę. Na początku niechcący zjechaliśmy znów na szuter, ale ja stwierdziłam, że wolę zawrócić kawałek pod górę, żeby zjechać leśną ścieżką zaznaczoną na mapie. Ja tam nie widziałam ścieżki, ale zjeżdżało się super :) Nachylenie ciągle ponad 30%, mokra nawierzchcia po kamieniach i korzeniach. Raz tylko zaliczylam techniczną glebę, kiedy tylne koło zaczęło mnie wyprzedzać i zjeżdżałam bokiem, stwierdziłam, że żeby się zatrzymać muszę się wywalić. Tak też zrobiłam :) Na dole, po raz pierwszy w życiu, Adam przyznał mi rację :) (że nie chciałam jechać szutrem).
W Siennej jest wyciąg, więc myślelismy, że uda nam się coś zjeść. Jednak była tam tylko jedna knajpa, w której stać nas było tylko na jednego kotlecika na spółkę. Zrezygnowaliśmy i postanowiliśmy jechać dalej. Wtedy byliśmy już bardzo głodni mokrzy i wyziębieni, więc zdecydowaliśmy się wrócić okrężną drogą do domu. Ruszyliśmy na Igliczną. Tam mieli tylko zapiekanki. No trudno. Zjedliśmy co było i dalej w drogę. Po drodze mijaliśmy Ogród Bajek, do którego weszliśmy. Może i był kiczowaty, ale mnie się podobał :) Następnie do centrum Międzygórza. Wtedy pogoda zaczęła się poprawiać, my trochę wyschliśmy więc postanowiliśmy jeszcze trochę pokręcić. Ruszyliśmy na Górkę Parkową stamtąd do domu niebieszkim szlakiem.
Aha. Jeszcze jedno. To był dzień testów moich nowych hamulców XT :) Mieliśmy kupić tylko klocki, do poprzednich Juicy 5, bo coś kiepsko mnie zatrzymywały, ale w sklepie rowerowym facet podyktował taką śmieszną cenę za komplet hamulców, że nie można było nie kupić.

TRASA: Międzygórze - [zielony szlak] - Góra Parkowa - [zielony szlak] - Przeł. Śnieżnicka (1123 mnpm) - Żmijowiec (1153 mnpm) - Przeł. Żmijowa Polana (1049 mnpm) - Przeł. Pod Jaworową Kopą (1132 mnpm) - Czarna Góra (1205 mnpm) - Przeł. Puchaczówka (862 mnpm) - Przeł. Żmijowa Polana (1049 mnpm) - Lesieniec - Igliczna (845 mnpm) - Międzygórze - [stokówki] - Góra Parkowa - Międzygórze

Suma podjazdów: 1408 m. (GPS to fajna sprawa :))

Zielony szlak na Przełęcz Śnieżnicką.



Czerwony szlak na Czarną Górę


Gdyby nie ta kurtka, to w tych warunkach w ogóle nie widziałabym Adama :)


Cisnę :)


Już na szczycie


Niestety nie widac tej 30paro procentowej stromizny, ale mniej więcej widac nawierzchnię



No tu odrobinę widac stromiznę :)


Kawałek asfaltu


Krecik Satanista :)


Fajnie jest, kiedy taka myjnia płynie zaraz pod naszym oknem


Tadaa :)


Po górach - Śnieżnik

Niedziela, 2 sierpnia 2009 · Komentarze(4)
Plan na dzisiaj był dośc ambitny - Śnieżnik. To na dzień dobry około 800m przewyższenia, czyli z około 600m. npm na 1425, bo tyle ma Śnieżnik. Wybraliśmy niebieski szlak, z małymi modyfikacjami, co dało jakieś 9,5km nieprzerwanego podjazdu po kamorach :) No cóż, niekt nie mówił, że będzie łatwo :) Wiedzieliśmy, że na sam szczyt nie da się wjechac i ostatnie pareset metrów trzeba będzie pokonac pieszo; ale mimo to chcieliśmy tam wejśc, żeby cyknąc jakieś fotki no i przede wszystkim zjechac na czerwony szlak, który wg wielu relacji jest naprawdę zacny.
Od schroniska pod Śnieżnikiem dało się jeszcze troche przejechac, ale później niestety trzeba było wprowadzac rower. Adam wjechał dużo dalej niż ja, więc wyprzedził mnie dośc znacznie, tym bardziej, że co 20m musiałam zatrzymywac się na fotkę :) Ze sporym opóźnieniem weszłam na szczyt, a Adama nie ma. Zasięgu w telefonie nie miałam, więc pytam jakichś ludzi czy nie widzieli innego rowerzysty. Tak, widzieli. Pytał o dziewczynę na rowerze, a potem zjechał z powrotem do schroniska. Ja już miałam zjeżdzac, kiedy jakiś inny rowerzysta poprosił, żebym zrobiła mu zdjęcie. Zrobiłam, pogadaliśmy i dowiedziałam się, że on zjeżdza z powrotem do schroniska. Stwierdziłam, że po co ja mam się męczyc, zjeżdzac, a później znowu wprowadzac, skoro mogę sobie zorganizowac posłańca :) Jeśli spotka gościa na granatowym Cannondale'u i będzie miał na imię Adam, to ma mu przekazac, że czekam na górze. Poczekałam jeszcze chwilę, cyknęłam parę fotek i widzę Adama, który drugi raz podjeżdża na Śnieżnik :) Wszystko sobie wyjaśniliśmy i pojechaliśmy dalej.
Teraz moglismy już wjechac na wcześniej wspomniany czerwony szlak. Faktycznie jes całkiem zajebisty. Niestety w niedzielę była na nim pełno ludzi i trzeba było sie pilnowac. Na szczęście zwykle schodzili, kiedy widzieli pędzącego po kamieniach rowerzytę, oprócz jednej baby, która kiedy zobaczyła, że jadę, w ostatniej chwili wystawiła swój kijek trekkingowy na szerokośc ścieżki. Ja ledwo wyhamowałam, jeszcze trochę wjechałam w ten kijek, a ona nam mówi, że tu jest zakaz jazdy rowerem :/ No trudno, zeszliśmy z rowerów, pokonaliśmy jeden z ciekawszych fragmentów trasy pieszo, po czym stwierdzilismy, że i tak zjedziemy.
Zjechaliśmy aż do czeskiego asfaltu, którym przejechaliśmy kawałek pod górę i przy polskiej granicy zjechalismy z powrotem w teren. Tak (trasa w załączonym śladzie GPS) dojechaliśmy do Jaskini Niedźwiedziej, gdzie zjedliśmy jakieś paskudztwo, żeby nabarac siły przed kolejnym sporym podjazdem. Żółwim tempem dojechaliśmy do Przełęczy Śnieżnickiej (1118 m.npm), skąd już w dół, rozwijając prędkości ponad 50 km/h (oczywiście po kamieniach :)) dojechalismy do kwatery w Międzygórzu.
Sporo się rozpisałam, ale ja tak przeżywam góry :) No i zdjęc też jest sporo

widoczek I


Początek podjazdu na Śnieżnik, zaraz za schroniskiem. Tu jeszcze jechało się całkiem przyjemnie


Sesja na szczycie



Takie cudo czekało na nas niedaleko szczytu Śnieżnika


W dóóół :)



Tędy zjeżdzaliśmy. Było całkiem szybko i przyjemnie, dopóki przede mną nie pojawił się nagle kijek :/


Widoczek II


Po górach - Rozgrzewka

Sobota, 1 sierpnia 2009 · Komentarze(7)
Dojechaliśmy do kwatery w Międzygórzu dośc wcześnie (właściwie to bardzo wcześnie, bo Adam zwlókł mnie z łóżka w środku nocy o 5:08), więc pojechaliśmy na rower rozprostowac nogi po długiej podróży.
Pojechaliśmy odwiedzic Sanktuarium Marii Śnieżnej pod Igliczną, do którego nawet nie weszliśmy :) Ale kogo to obchodzi. Głównym celem i tak było po prostu pojeździc trochę po górach. Moja obserwacja z tego dnia: Góry są piękne, wspaniałe, cudowne i chce miec z nimi dzieci :)
Trasy nie podaje, bo załączam ślad GPS, na zdjęciach jestem tylko ja, bo nie wzięłam aparatu.

Hardzik :) (dalej schodziłam, ale zdjęcie jest jak jeszcze jadę)


A tu już sprowadzam


Można rozpoznac, że to są góry tylko po moich ochraniaczach spuszczonym siodełku i moim uśmiechu :)








Widoczek

"Co oni, po wodzie jechali?!"

Niedziela, 14 czerwca 2009 · Komentarze(6)
Adam znowu obudził mnie w środku nocy, bo koło 6 żeby zdążyć na pociąg do Koluszek o 8:20. Oprócz Adama zjawił się jeszcze miły Marcin :) Niestety Kinga, którą miałam ochotę poznać, znalazła sobie jakąś wymówkę.
W Koluszkach ruszyliśmy lasami, polami i miedzami w kierunku Tomaszowa, gdzie pordóż mijała nam bardzo miło na rozmowach o pedofilach i podrywaniu cudzych matek :). Po drodze koło Skrzynkek jakaś miła pani poprosiła chłopaków żeby popchnęli jej malucha. Na mnie też patrzyła z nadzieją, ale przy bliższych oględzinach, okazało się, że nie jestem chłopakiem, więc zostałam pilnować rowerów i robić zdjęcia :) W Tomaszowie postój na pizze, ale okazało się, że otwierają dopiero o 12, więc wybraliśmy się na lans do sklepu w celu uzupełnienia płynów. Lansował się głównie Marcin na rowerze Adama, po czym stwierdził, że przesiada się na fulla. I mamy kolejnego, który przeszedł na jasną stronę :) Wróciliśmy na pizze, po której przysługiwała nam co najmniej godzinka leżakowania, ale spięliśmy się i dalej ruszyliśmy nad Zalew Sulejowski. Po drodze jeszcze sesja foto na Grotach Nagórzyckich i dalej w drogę.
Za zaporą W Smardzewicach skręciliśmy w lewo (to chyba było lewo :)) i wzdłuż zalewu ryszyliśmy bardzo fajną scieżką do Bronisławowa w celu zakupu jakiegoś piwa. Po drodze było sporo kałuż i większość z nich zgrabnie udawało nam się omijać, z wyjątkiem kiedy Adam wjechał w jedną jako zwiadowca grupy i wyszedł już na nogach za kostki w wodzie. My tylko się śmialiśmy, że jesteśmy tacy sprytni i się nie zamoczyliśmy (bo nie wiedzieliśmy co nas czeka dalej :)).
Następnie kolejny punkt programu skrupulatnie zaplanowany przez Adama - postój na plaży gdzie wypiliśmy po piwie. Ruszliśmy dalej. Ukazała nam się kolejna kałuża. Tym razem jako zwiadowca pojechał Marcin twierdząc "chodźcie, chodźcie, wcale nie jest tak głęboko". Co mogliśmy zrobić - pojechaliśmy. Po paru metrach było już tak głęboko, że zeszliśmy z rowerów po kostki w wodzie poszliśmy dalej, gdzie czekała nas kładka. Nie staram się tego opisać - niżej jest filmik. Niestety nie załapał się komentarz jakichś ludzi kiedy wychodziliśmy z krzaków - "co oni, po wodzie jechali?!"
Dalej dojechaliśmy do zapory i stamtąd, kolejną tego dnia, bardzo fajną ścieżka wzdłuż Pilicy dojechaliśmy do Niebieskich Źródeł i dalej na dworzec w Tomaszowie.
Wycieczka udała się świetna, pogoda dopisała, a nowi towarzysze nie narzekali na zabójcze tempo :)

Gzieś wśród stosunkowo małych kałuż na drodze do Tomaszowa


Chopaki, jak to chłopaki lubią fotografować się przy szybkich samochodach


Adam, krowy, które chciały mnie ugryźć i... wrzosowisko? :)


przez pole


A tutaj widzimy wyżej opisany lans Marcina przy sklepie


Jedno ze zdjęć zrobionych podczas sesji na skałkach


Nawet nie wiem co to była za woda. Za dużo tego mijaliśmy :)




Jakieś grupowe też musiało się znaleźć


Coś dlamiłośników asfaltu. Był to, co prawda, beton, ale zawsze jakaś utwardzona nawierzchnia


Podczas przeprawy



Singielek nad Pilicą


I jeszcze raz - sesja na piaskowcach (alr tym razem innych)


Chwile grozy - nie wiem dlaczego zawsze na filmikach słychać głównie mnie :)
http://www.youtube.com/watch?v=r5aL008wAeg

Po górach

Niedziela, 26 kwietnia 2009 · Komentarze(3)
Jechałam do Kielc z myślą, którą zaszczepił mi Adam: "e tam, takie góry to nie góry". Okazało się, że racji nie miał, bo Świętokrzyskie mają prawie wszystko co prawdziwe góry mieć powinny. Są podjazdy gdzie rower trzeba wprowadzać; zjazdy gdzie rower trzeba sprowadzać; są widoczki no i oczywiście nie zapominajmy o efektywnych zjazdach i podjazdach. Wszystko to w trochę mniejszej skali niż "prawdziwe góry", ale wszystko to znajduje się tylko 150 km od domu i spokojnie można się ta wybrać na jeden dzień.
Wycieczkę zaczęliśmy w Kielcach, gdzie już zaczęły się atrakcje. Jeszcze nie zjechawszy z asfaltu zaliczyłam glebę przy próbie wyciągnięcia mapy z plecaka Adama podczas jazdy. Potem skierowaliśmy się do Dąbrowy Koszarki i stamtąd wjechaliśmy na czerwony szlak im. Edmunda Massalskiego, który towarzyszył nam jeszcze przez jakieś 25 km, aż za górę Radostową (451 m n.p.m). Po drodze wjechaliśmy jeszcze na Domaniówkę (418 m n.p.m.) i Klonówkę (473 m n.p.m.).
Dalej po wertepach dojechaliśmy do Św. Katarzyny i tam posililiśmy się i zebraliśmy siły na więcej :) Niestety to "więcej" było głownie asfaltem i częściowo prostą drogą przez las, już bez jakichś kosmicznych podjazdów.
Na Łysicę nie można wjeżdzać, ale myślę, że w ciągu tygodnia, kiedy nie ma tłumów powinno się udać. Na pewno będziemy próbować :)
Zdjęć jest mniej niż z innych, dużo mniej ciakawyh wycieczek; właściwie nawet nie wiem dlaczego.

Widok na Kielce


Zjazd z Domaniówki (ten przejezdny, sprawiający dużo radości)


A to ten z Klonówki (nieprzejezdny, nie dający radości, a szkoda, bo taki ładny)



Drób


Odrobinkę pozowane :)


Ścieżka jeszcze nie rozjeżdzona przez quady


Adam bawi się w Jezusa :)


Podjazd na Radostową (udawałam, że zatrzymuję się, żeby zrobić zdjęcie, a tak naprawdę po prostu myślałam że zaraz wypluję płuca razem z innymi bebechami)


Zalew Wilkowski


Parę widoczków




Nie tylko ja zaliczyłam glebę. Adam chciał się odgonić od psów i skończył jeszcze gorzej niż ja

Wycieczka z Gunsami :)

Poniedziałek, 13 kwietnia 2009 · Komentarze(6)
Na poniedziałek planowaliśmy z Adamem dla odmiany jakąś dłuższą i bardziej konkretną wycieczkę, więc wpakowaliśmy zabawki w samochód i pojechaliśmy do Załęczańskiego Parku Krajobrazowego. 130km i jesteśmy na miejscu w Działoszynie. Podróż minęła całkiem szybko, mimo to, że Adam ciągle śpiewał Guns N' Roses. Ja go prosiłam, żeby przestał, a on śpiewał jeszcze głośniej :) (dokumentacja niżej)
Może wycieczka nie była specjalnie długa, ale za to była bardzo konkretna i treściwa. Takie nagromadzenie fajnych ścieżek w jednym miejscu rzadko się zdarza, chyba, że w górach. Chociaż właściwie to często wydaje mi się, że wszędzie są fajne tereny do jazdy, tylko nie tam gdzie mieszkam. Oprócz ścieżek mają tam też niezłe pola, po którcyh zdarzało nam się jeżdzić na przełaj.

Na początku pogoda nie zachęcała do jazdy, ale my byliśmy dzielni i nie odpuściliśmy :)


ot taka sielska jazda



a tu potrzebny jest opis: to była całkiem niezła górka, czego na zdjęciu nie widać. Nawet ma jakąś nazwę. Zelce, czy jakoś tak.


sesja na skałkach


wcale nie pozowane :)




Jaskinia jakaś tam. I oczywiście sesja.





przez pole



a tu przez las, ale też bez ścieżki




i na koniec:

no dobra, na serio to go błagałam żeby śpiewał :)