Po górach - Śnieżnik
Niedziela, 2 sierpnia 2009
· Komentarze(4)
Kategoria Wycieczki z jajem, Masyw Śnieżnika
Plan na dzisiaj był dośc ambitny - Śnieżnik. To na dzień dobry około 800m przewyższenia, czyli z około 600m. npm na 1425, bo tyle ma Śnieżnik. Wybraliśmy niebieski szlak, z małymi modyfikacjami, co dało jakieś 9,5km nieprzerwanego podjazdu po kamorach :) No cóż, niekt nie mówił, że będzie łatwo :) Wiedzieliśmy, że na sam szczyt nie da się wjechac i ostatnie pareset metrów trzeba będzie pokonac pieszo; ale mimo to chcieliśmy tam wejśc, żeby cyknąc jakieś fotki no i przede wszystkim zjechac na czerwony szlak, który wg wielu relacji jest naprawdę zacny.
Od schroniska pod Śnieżnikiem dało się jeszcze troche przejechac, ale później niestety trzeba było wprowadzac rower. Adam wjechał dużo dalej niż ja, więc wyprzedził mnie dośc znacznie, tym bardziej, że co 20m musiałam zatrzymywac się na fotkę :) Ze sporym opóźnieniem weszłam na szczyt, a Adama nie ma. Zasięgu w telefonie nie miałam, więc pytam jakichś ludzi czy nie widzieli innego rowerzysty. Tak, widzieli. Pytał o dziewczynę na rowerze, a potem zjechał z powrotem do schroniska. Ja już miałam zjeżdzac, kiedy jakiś inny rowerzysta poprosił, żebym zrobiła mu zdjęcie. Zrobiłam, pogadaliśmy i dowiedziałam się, że on zjeżdza z powrotem do schroniska. Stwierdziłam, że po co ja mam się męczyc, zjeżdzac, a później znowu wprowadzac, skoro mogę sobie zorganizowac posłańca :) Jeśli spotka gościa na granatowym Cannondale'u i będzie miał na imię Adam, to ma mu przekazac, że czekam na górze. Poczekałam jeszcze chwilę, cyknęłam parę fotek i widzę Adama, który drugi raz podjeżdża na Śnieżnik :) Wszystko sobie wyjaśniliśmy i pojechaliśmy dalej.
Teraz moglismy już wjechac na wcześniej wspomniany czerwony szlak. Faktycznie jes całkiem zajebisty. Niestety w niedzielę była na nim pełno ludzi i trzeba było sie pilnowac. Na szczęście zwykle schodzili, kiedy widzieli pędzącego po kamieniach rowerzytę, oprócz jednej baby, która kiedy zobaczyła, że jadę, w ostatniej chwili wystawiła swój kijek trekkingowy na szerokośc ścieżki. Ja ledwo wyhamowałam, jeszcze trochę wjechałam w ten kijek, a ona nam mówi, że tu jest zakaz jazdy rowerem :/ No trudno, zeszliśmy z rowerów, pokonaliśmy jeden z ciekawszych fragmentów trasy pieszo, po czym stwierdzilismy, że i tak zjedziemy.
Zjechaliśmy aż do czeskiego asfaltu, którym przejechaliśmy kawałek pod górę i przy polskiej granicy zjechalismy z powrotem w teren. Tak (trasa w załączonym śladzie GPS) dojechaliśmy do Jaskini Niedźwiedziej, gdzie zjedliśmy jakieś paskudztwo, żeby nabarac siły przed kolejnym sporym podjazdem. Żółwim tempem dojechaliśmy do Przełęczy Śnieżnickiej (1118 m.npm), skąd już w dół, rozwijając prędkości ponad 50 km/h (oczywiście po kamieniach :)) dojechalismy do kwatery w Międzygórzu.
Sporo się rozpisałam, ale ja tak przeżywam góry :) No i zdjęc też jest sporo
widoczek I
Początek podjazdu na Śnieżnik, zaraz za schroniskiem. Tu jeszcze jechało się całkiem przyjemnie
Sesja na szczycie
Takie cudo czekało na nas niedaleko szczytu Śnieżnika
W dóóół :)
Tędy zjeżdzaliśmy. Było całkiem szybko i przyjemnie, dopóki przede mną nie pojawił się nagle kijek :/
Widoczek II
Od schroniska pod Śnieżnikiem dało się jeszcze troche przejechac, ale później niestety trzeba było wprowadzac rower. Adam wjechał dużo dalej niż ja, więc wyprzedził mnie dośc znacznie, tym bardziej, że co 20m musiałam zatrzymywac się na fotkę :) Ze sporym opóźnieniem weszłam na szczyt, a Adama nie ma. Zasięgu w telefonie nie miałam, więc pytam jakichś ludzi czy nie widzieli innego rowerzysty. Tak, widzieli. Pytał o dziewczynę na rowerze, a potem zjechał z powrotem do schroniska. Ja już miałam zjeżdzac, kiedy jakiś inny rowerzysta poprosił, żebym zrobiła mu zdjęcie. Zrobiłam, pogadaliśmy i dowiedziałam się, że on zjeżdza z powrotem do schroniska. Stwierdziłam, że po co ja mam się męczyc, zjeżdzac, a później znowu wprowadzac, skoro mogę sobie zorganizowac posłańca :) Jeśli spotka gościa na granatowym Cannondale'u i będzie miał na imię Adam, to ma mu przekazac, że czekam na górze. Poczekałam jeszcze chwilę, cyknęłam parę fotek i widzę Adama, który drugi raz podjeżdża na Śnieżnik :) Wszystko sobie wyjaśniliśmy i pojechaliśmy dalej.
Teraz moglismy już wjechac na wcześniej wspomniany czerwony szlak. Faktycznie jes całkiem zajebisty. Niestety w niedzielę była na nim pełno ludzi i trzeba było sie pilnowac. Na szczęście zwykle schodzili, kiedy widzieli pędzącego po kamieniach rowerzytę, oprócz jednej baby, która kiedy zobaczyła, że jadę, w ostatniej chwili wystawiła swój kijek trekkingowy na szerokośc ścieżki. Ja ledwo wyhamowałam, jeszcze trochę wjechałam w ten kijek, a ona nam mówi, że tu jest zakaz jazdy rowerem :/ No trudno, zeszliśmy z rowerów, pokonaliśmy jeden z ciekawszych fragmentów trasy pieszo, po czym stwierdzilismy, że i tak zjedziemy.
Zjechaliśmy aż do czeskiego asfaltu, którym przejechaliśmy kawałek pod górę i przy polskiej granicy zjechalismy z powrotem w teren. Tak (trasa w załączonym śladzie GPS) dojechaliśmy do Jaskini Niedźwiedziej, gdzie zjedliśmy jakieś paskudztwo, żeby nabarac siły przed kolejnym sporym podjazdem. Żółwim tempem dojechaliśmy do Przełęczy Śnieżnickiej (1118 m.npm), skąd już w dół, rozwijając prędkości ponad 50 km/h (oczywiście po kamieniach :)) dojechalismy do kwatery w Międzygórzu.
Sporo się rozpisałam, ale ja tak przeżywam góry :) No i zdjęc też jest sporo
widoczek I
Początek podjazdu na Śnieżnik, zaraz za schroniskiem. Tu jeszcze jechało się całkiem przyjemnie
Sesja na szczycie
Takie cudo czekało na nas niedaleko szczytu Śnieżnika
W dóóół :)
Tędy zjeżdzaliśmy. Było całkiem szybko i przyjemnie, dopóki przede mną nie pojawił się nagle kijek :/
Widoczek II