Kuciu bi loo
Sobota, 1 maja 2010
· Komentarze(5)
Kategoria Wycieczki z jajem, Puszcza Kampinoska
Zwykle w czasie wolnym jeździ się do jakiejś dziury, a my z Adamem, jak to często bywa, postanowiliśmy się wyróżnić i pojechać na weekend majowy do Warszawy. Michał zgodził się nawet żebyśmy zabrali ze sobą psa z ADHD, więc trzeba było pojechać (Tylko pies nie miał swojego linka, więc trzeba było jakiś stworzyć). Plan był taki, żeby objeździć jak najwięcej Puszczy Kampinoskiej.
Od rana zebraliśmy się grupą 5-osobową (+ Gosia i Michał), ale od rana wcale nie ruszyliśmy, bo trzeba było czekać do ok. 14 aż przestanie padać. Po 14 ruszylismy w stronę Kampinosu korzystając z promu Turkawka, którym dowodził prawdziwy marynarz. Miał koszulkę w biało - granatowe paski i podejrzewamy, że gdzieś w kabinie chował też papugę i drewnianą nogę :P
Dotarliśmy do opuszczonego Zapasowego Centrum Dowodzenia na wypadek wojny jądrowej, który mieścił się gdzieś tam w puszczy. Jest tam jakiś budynek, który wygląda jak szkoła, spory garaż i dwupoziomowy bunkier. Wleźliśmy do bunkra z jakąś lipną chińską latareczką, co chyba było błędem. W środku panował klimat całkiem ciężki, a na pewno był taki ze światłem jakie mieliśmy :)
Dalej pokręciliśmy się trochę po kampinoskich górkach, jednak trzeba było już powoli wracać, bo marynarz pracował tylko do 18:45. Po przeprawie przez Wisłę wstąpiliśmy jeszcze do baru "U Brudasa" (który podobno nazywa się "Przystanek Tarchomin"), gdzie wypiliśmy po piwie, zjedliśmy po kiełbasce i posłuchaliśmy pana grającego na gitarze i śpiewającego różne szlagiery, przy czym tych angielskich nauczył się tylko fonetycznie :) (Konkurs: Jaką piosenkę mam w tytule?)
Kolarze, kolarze :P
Gosia czuła się bardzo wakacyjnie :)
Jak mówiłam, klimat był ciężki. Jeden z Michałów stracił rękę
Ze światłem było całkiem przyjemnie, nawet sporo osób robiło sobie tam pikniki (albo po prostu łoili wódę)
Michał nie tylko schował się w bunkrze, ale także uzbroił się w dwie dziewczyny :)
Uroki Kampinosu
Przystanek piwosza
Od rana zebraliśmy się grupą 5-osobową (+ Gosia i Michał), ale od rana wcale nie ruszyliśmy, bo trzeba było czekać do ok. 14 aż przestanie padać. Po 14 ruszylismy w stronę Kampinosu korzystając z promu Turkawka, którym dowodził prawdziwy marynarz. Miał koszulkę w biało - granatowe paski i podejrzewamy, że gdzieś w kabinie chował też papugę i drewnianą nogę :P
Dotarliśmy do opuszczonego Zapasowego Centrum Dowodzenia na wypadek wojny jądrowej, który mieścił się gdzieś tam w puszczy. Jest tam jakiś budynek, który wygląda jak szkoła, spory garaż i dwupoziomowy bunkier. Wleźliśmy do bunkra z jakąś lipną chińską latareczką, co chyba było błędem. W środku panował klimat całkiem ciężki, a na pewno był taki ze światłem jakie mieliśmy :)
Dalej pokręciliśmy się trochę po kampinoskich górkach, jednak trzeba było już powoli wracać, bo marynarz pracował tylko do 18:45. Po przeprawie przez Wisłę wstąpiliśmy jeszcze do baru "U Brudasa" (który podobno nazywa się "Przystanek Tarchomin"), gdzie wypiliśmy po piwie, zjedliśmy po kiełbasce i posłuchaliśmy pana grającego na gitarze i śpiewającego różne szlagiery, przy czym tych angielskich nauczył się tylko fonetycznie :) (Konkurs: Jaką piosenkę mam w tytule?)
Kolarze, kolarze :P
Gosia czuła się bardzo wakacyjnie :)
Jak mówiłam, klimat był ciężki. Jeden z Michałów stracił rękę
Ze światłem było całkiem przyjemnie, nawet sporo osób robiło sobie tam pikniki (albo po prostu łoili wódę)
Michał nie tylko schował się w bunkrze, ale także uzbroił się w dwie dziewczyny :)
Uroki Kampinosu
Przystanek piwosza