Nocna Łódź

Sobota, 15 września 2012 · Komentarze(7)
Pojechaliśmy z Adamem nocą do miasta pocykać kilka nocnych fotek ładnie oświetlonych budynków. Niestety nie znaleźliśmy takich. Najpierw napisałam tekst, w którym narzekałam na łódzkie podejście do oświetlenia ulic i budynków. Później stwierdziłam, że na własne miasto narzekać nie wypada, więc ograniczę się tylko do wrzucenia trzech fotek :)




I jeszcze zdjęcie zachodu Słońca sfotografowanego z okna:

Paranoid!!!

Poniedziałek, 10 września 2012 · Komentarze(6)
Mieszczuch to jest jedyny z moich rowerów, na którym szybko jeżdżę. A dlaczego? Tak dla niepoznaki :) A raczej pewnie dlatego, że zawsze mam słuchawki w uszach, a przy odpowiednim doborze muzyki zaczyna brakować przełożeń :)
Ostatnio przy okazji odgrzewania starych hitów trafiłam na to:


Koniecznie trzeba podkręcić głośniki! Pewnie to trochę głupio zabrzmi, ale to jest muzyka mojej młodości :P Wiecie jak ciężko było być 15-latką słuchającą Black Sabbath? :)

Nowe zabawki :)

Niedziela, 9 września 2012 · Komentarze(5)
Ale tym razem nierowerowe. Nabyliśmy z Adamem aparat, nie inny jak fotograficzny. Pojechaliśmy wczoraj do sklepu po pierdoły, a wróciliśmy z nowiutkim Nikonem D3100 :) Tak się z Adamem dobraliśmy, że zawsze przy zakupie jakichkolwiek nowych rzeczy ja przekonuję Adama, że nowy nabytek jest nam niezbędny, a Adam mnie, że nie wie jak nam w ogóle się udawało do tej pory przeżyć nie posiadając danej nowej rzeczy :) Tak samo było z aparatem. W tym przypadku pasujemy do siebie jeszcze lepiej. Adam lubi robić zdjęcia, a ja lubię być na zdjęciach :P
Dlatego następnego dnia trzeba było pojechać pocykać fotki i przy okazji przejechać się rowerem :)
Ale uwaga uwaga, Adam zaczął mnie uczyć obsługiwać się aparatem i nawet już umiem robić zdjęcia nie tylko na zasadzie "ja już wszystko ustawiłem, ty tylko tutaj naciśnij" tylko wyobraźcie sobie, że sama dobierałam czas otwarcia migawki albo przesłonę :D Niestety Adam nie pozwolił mi wrzucić żadnego zdjęcia ze sobą na dowód tego, że to ja robiłam zdjęcia, ale wrzucę cyknięty przez siebie staw w Arturówku


Ale jednak aparatem głównie bawił się Adam






Nie wiem jak to jest, ale zawsze jak jedziemy donikąd to w efekcie trafiamy do Modrzewiaka :) Widać wszystkie drogi prowadzą do Modrzewiaka


I jeszcze w ramach bonusu wrzucę trzy fotki ze spaceru z psem, na który oczywiście też wzięliśmy aparat :)




Rower dla zakonnicy :)

Niedziela, 2 września 2012 · Komentarze(2)
I ponownie udała się wycieczka dużą grupą. Było nas tak dużo, że nawet nie chce mi się wymieniać :) Konkretnie 8 osób. Postanowiliśmy zrealizować plan z zeszłego tygodnia, czyli rybkę w Jamborku. Na żarcie nam się śpieszyło, więc część drogi przejechaliśmy autostradą


Trasa "do" szła bardzo dobrze dopóki nie usłyszeliśmy nagłego "jeb!" a potem "ała!". Okazało się, że towarzyszowi Michałowi pękła sztyca, co uczyniło z jego roweru typowy rower dla zakonnicy :)


Nasi nadworni MacGyverzy zaczęli myśleć i kombinować, a że ja nic nie byłam w stanie wymyślić, jak zwykle w takich momentach (znaczy się jak ktoś coś zepsuje) zajmuję się głównie śmianiem :) (tzn ja też myślałam nad rozwiązaniem, ale mój pomysł, żeby zamienił się z jakąś dziewczyną na rowery niestety nie przeszedł)


Szczerze mówiąc, to myślałam, że zakończy to naszą wycieczkę, ale okazało się, że Michał jest twardszy niż się wydawało i wsiadł na taką oto wylajtowaną wersję roweru


Nikt się nie spodziewał, że Michał pokona w tej pozycji blisko 50km. Ale jak widać po minie świetnie się przy tym bawił :)


Ruszyliśmy dalej, mijając po drodze zwierzyniec,


z koniecznym postojem na trochę lansu,


i dojechaliśmy na rybkę. Tzn niektórzy mieli rybkę. Ja np miałam smażone ości


A później znowu trzeba było wsiąść na rowery


i wrócić do Łodzi. Michał z Krzyśkiem postanowili wsiąść w pociąg w Kolumnie, a reszta postanowiła wrócić rowerami. Tzn tak postanowiliśmy, ale nie wiem jak to się stało, że jednak też znaleźliśmy się w tym pociągu :)
A w pociągu Monika robiła dobrą minę do złej gry, bo Perła była paskudna :)

Miała być rybka, a wyszedł koń

Niedziela, 26 sierpnia 2012 · Komentarze(3)
Stała się rzecz niesłychana, bo udało się wreszcie zgadać większą grupą w celu przejechania paru kilometrów rowerem w tempie piwnym. Mieliśmy jechać na rybkę do Jamborka, ale większość przestraszyła się deszczu, więc przesunęliśmy spotkanie dopiero na 13 i za cel obraliśmy Dożynki w Dzierżąznej. Tak sobie myślę, że nazwa "dożynki" powstała chyba dlatego, że ktoś stwierdził, że "festyn" brzmi jeszcze za mało wiejsko jako określenie jako coś, co się działo w Dzierżąznej :)
Ale ja wcale nie narzekam, na dożynkach było bardzo miło, a Adam sprawił sobie nowego przyjaciela (ten po lewej) :)


Przyjaciel przedstawił się jako Alfred, a Adam obiecał, że mu pokaże cały wszechświat i wszystkie inne miejsca też :)




Alfred okazał się być bardzo towarzyskim koniem


A na koniec wspólna fota w Arturówku. Jak mówiłam, było nas sporo. Od lewej: Łukasz, Magda, Iza, Marcin, Monika, ja i oczywiście Adam. Alfreda nie ma, bo robił nam zdjęcie.


A na koniec wrzucam jeszcze odgrzany hit w wersji polskiej, bo ta wersja bardziej mi przypadła do gustu :)
&feature=related

Hardkorowy teren :)

Czwartek, 16 sierpnia 2012 · Komentarze(2)
Iza nudziła się w Zgierzu więc zaproponowała mi rower. Wzięła mnie z zaskoczenia i nawet nie zdążyłam wymyślić żadnej wymówki :) A ja to z reguły leniwa jestem :P Ale plan był fajny, więc trzeba było ruszyć tyłek. Plan prowadził do Tumu z zahaczeniem o Piątek. Ale jak to plany mają do siebie - lubią się pieprzyć. No, kto nie lubi :)
A wszystko przez Izę z upodobaniem do megahardkorowych zjazdów :) O takich:


Jak widać, było ciężko. Było tak ciężko, że chciałam zejść i poprowadzić, ale uznałam, że trochę adrenaliny nie zaszkodzi, więc pojechałam. Z takim skutkiem:


"Ale to nic, mam zapas" powiedziała Marysia. Ta... Dziurawy.
"Ale to nic, mam łatki" powiedziała Iza. Ta... Ale nie chciały się przykleić :) Ja nie wiem czy to my jesteśmy takie pierdoły, czy po prostu to była kwestia tego, że łatki były szersze niż wąska guma do szosy i odklejały się na zgięciu. A może złej baletnicy... itd. A ja raczej jestem kiepską baletnicą, nie wiem jak Iza :)
Z prób klejenia przy akompaniamencie muzyki z automatu na stacji niestety nic nie wyszło, więc ostatecznie Iza pojechała po nową dętkę do sklepu.
Z tego wszystkiego już się zrobiło późno, a jeszcze ja zapomniałam, że po południu miałam stawić się u teściowej, więc wyszło na to, że dojechałyśmy tylko na lody do Strykowa nad zalew.


Ale już starałyśmy się raczej unikać hardkorowych terenów :)


Chociaż jednak nie do końca, bo lubimy niebezpieczne zabawy :)

Komandor Shepard pojechała do mamy na obiad

Środa, 15 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
A jako, że ostatnio zagrywam się w Mass Effect to wrzucam fajną piosenkę z jedynki


A swoją drogą, to pojechałam z sakwami wyładowanymi souvenirami z Czech. Każdy wie, że souveniry z Czech są ciężkie :) Zmachałam się gorzej niż Grycanka na wfie :) I dlatego chciałam przekazać taki komunikat: sakwiarze to jednak mają moc.

Ciężko panie po tych górach :)

Piątek, 10 sierpnia 2012 · Komentarze(7)
Trasa na ten dzień była zaplanowana już dawno temu, bo we wszystkich internetach na całym świecie ludzie rozpisywali się, że warto, a właściwie to trzeba. A chodziło o trasę wzdłuż granicy od Smrka aż do Złotego Stoku. Aż tak daleko nie zamierzaliśmy jechać, ale chociaż kawałek trzeba było zaliczyć. Swoją drogą to był to ten sam zielony szlak wzdłuż granicy w Masywie Śnieżnika, który znamy i lubimy. Jeśli była szansa, że jego dalsza część będzie równie fajna, to trzeba było jechać. Otóż była równie fajna, ale trochę inna, bo nie było rąbanki tylko był flow. Kilkadziesiąt kilometrów miłego singla. Tzn tak słyszeliśmy, bo jechaliśmy tylko część :)
Do Ramzovej dostaliśmy się pociągiem, żeby oszczędzić sobie podjazdu asfaltem. Zaczynamy podjazdem na Smrk niebieskim szlakiem. Ot szutrówka, która niczym by się nie wyróżniała, gdyby nie to, że po lewej stronie cały czas płynął urokliwy potok. Już mi się podobało w tych górach :)


Ale naprawdę zaczęło mi się podobać po dotarciu na szczyt, po pierwsze dlatego, że szutrówka zamieniła się we wspomniany singiel, a po drugie dlatego, że teraz miało być w dół :)


Wspominałam już, że cały czas był singiel?


No i nadal singiel. Singiel pod Smrkiem :)


Flow się skończył jak się zaczęło podejście na Kowadło. Wcześniej też było prowadzenie pod jakąś górę, ale załóżmy, że to liczy się w kategorii "flow", bo było prowadzenie, a nie wnoszenie:)
No ale mówi się trudno i niesie się dalej.


Za Špičákiem odbiliśmy z zielono-żótego szlaku na czerwony żeby dotrzeć na Hraničky - dawniej osada, a po wysiedleniach po wojnie została tam urokliwa hala z ruinami




Na łące się walnęliśmy na trawię i trochę się nam usnęło :)


Zrobiliśmy też kilka zdjęć bez wstawania z ziemi. Tylko wyciągaliśmy w górę rękę z aparatem :) Tacy to jesteśmy leniwi


Później trzeba było niestety podnieść tyłki i ruszyć dalej. Dalszą część miłego szlaku zostawiliśmy sobie na kiedy indziej, a tymczasem ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Javornika na pociąg.


Hraničky były naprawdę urocze




Po drodze minęliśmy jeszcze ruiny zamku Hrad Rychleby


A na stacji Adam jak zwykle jarał się pociągami. A trasy pociągiem w tamtych rejonach są naprawdę bardzo ładne. Gdyby nie to, że trzeba było jeździć na rowerach, Adam pewnie wyciągałby mnie na zwiedzanie pociągami :)


A przy okazji na tej wycieczce pobiłam swój Vmax :P


A na koniec profil trasy. Zaczęliśmy wysoko, skończyliśmy nisko, a ja i tak miałam wrażenie, że jest cały czas pod górę :)

Najładniejsza życiówka: Šerák-Keprník-Praděd

Środa, 8 sierpnia 2012 · Komentarze(2)
Będąc w Jeseniku nie mogliśmy nie pojechać na czerwony szlak przez rezerwat Šerák-Keprník. Mimo, że to nielegalne i taki "bilet" na przejazd tamtędy rowerem kosztuje 2000Kč. Ale tyle dobrego słyszeliśmy o tym szlaku, że tak naprawdę nawet nie rozważaliśmy niepojechania tam.
Adam poprzedniego dnia miał jakieś problemy zdrowotne, a poza tym lenie z nas straszliwe i postanowiliśmy skorzystać z wyciągu na Šerák z Ramzovej.
Na Šeráku zaliczyliśmy lekkie zdziwko, bo na szczycie tłumy. A specjalnie wybraliśmy się na tę wycieczkę w środku tygodnia i raczej w brzydką pogodę, żeby spotkać jak najmniej ludzi, bo jak wspominałam po rezerwacie nie można jeździć rowerem. Trochę się przestraszyliśmy, ale zjedzone w schronisku knedliczki zadziałały na nas jak szpinak na Papaja: przestaliśmy się bać ludzi i pojechaliśmy w kierunku Keprníka. Ze szczytu widoki urywały głowę (chociaż wiatr też w tym pomagał)




Zaczął się zjazd, na którym ciężko było patrzeć pod koła, bo widoki za bardzo przyciągały wzrok


A do tego sam zjazd też był bardzo fajny




Potem szlak się wypłaszczył i zaczął prowadzić takim miłym singlem




A potem było jeszcze lepiej. Wiem, że ludzie zbyt często używają wielkich słów, ale ja to przemyślałam i muszę stwierdzić, że był to najlepszy szlak jakim jechałam w życiu. Najlepszy, bo powalał i formą i widokami. Najbardziej mnie ubawił podjazd na zbocze Czerwonej Góry. Tak, wcale się nie pomyliłam, najbardziej podobał mi się podjazd :) Zanim ktoś mnie wyzwie od wariatów, bo twierdzę, że bawią mnie podjazdy, to na swoją obronę wrzucę kilka zdjęć, które podobno mówią więcej niż tysiąc słów:






Po prostu bajka. Po prawej cały czas widoki, a pod kołami taki miły kamienisty singiel. Po czymś takim wiązaliśmy ogromne nadzieje ze zjazdem. Niestety okazał się on być szutrówką :(
Po zjechaniu na Červenohorské sedlo uznaliśmy, że nie warto już wracać do domu tak jak zakładał nasz plan, tylko jeszcze trzeba było zaliczyć górę Praděd. Sama góra raczej nudna - wyasfaltowana pod sam szczyt. Ale to jednak symbol Jeseników, a poza tym tak wysoko jeszcze nigdy rowerem nie byliśmy. No to uderzyliśmy na szczyt drogą rowerową 6075. Jak wszystkie szlaki rowerowe ten też prowadził szutrówką, ale przynajmniej wiedzieliśmy, że na pewno będzie do podjechania bez niespodzianek. A szlak wcale nie był taki nudny jak mógłby być. Bronił się widoczkami.






Na szczycie herbatka i zdjęcia








I pora na zjazd. Od schroniska Švýcarna odbijamy na niebieski szlak. O ludzie, co to był za zjazd :) Tego dnia byłam bardzo hojna i temu zjazdowi przydzieliłam znaczek pt "jeden z najlepszych zjazdów w życiu". Niestety mamy tylko jedno zdjęcie, na którym szlak wygląda jak zwykły singiel. Owszem, był to singiel, ale zupełnie niezwykły :)


W nogach już kilkadziesiąt km, a do tego zaczyna się robić późno. Nie szukamy już możliwości na ciekawe zjazdy, bo wiązałoby się to z jakimś podjeżdżaniem i najpewniej też z wolną jazdą, co nie jest dobrym pomysłem wieczorem. Dlatego resztę wysokości, czyli jakieś 500m w pionie tracimy szutrówką. Tak, "tracimy" to dobre określenie. Ale dzięki temu, że jest już późno, podczas zjazdu towarzyszą nam takie widoki:





Ogólnie byłam pod wielkim wrażeniem. Niezależnie od tego jak Adam będzie narzekał, ja w Jeseniky muszę wrócić. Chociaż nawet podczas tej wycieczki też coś tam bąkał nieśmiało, że jednak mu się w Czechach podoba :)

Konskie klobasy!

Poniedziałek, 6 sierpnia 2012 · Komentarze(9)
Poprzedniego dnia opuściliśmy Jakuszyce i wg planu mieliśmy jechać na kolejny tydzień do Czech do Jesenika pojeździć po Jesenikach i Rychlebskich Horach. Ja wybrałam miejsce, ja znalazłam kwaterę (po wymianie kilku maili po czesku :)) i ja planowałam wstępne trasy. Zwykle to wszystko robi Adam, a ja tylko się podczepiam :) Ale ja za to nie narzekam tak jak Adam :P
W dniu wyjazdu mocno ociągaliśmy się z wyjazdem z Jakuszyc. Jak wreszcie wsiedliśmy do samochodu, Adam stwierdził, że nie chce jechać do Czech :) Nie wie dokąd, byle nie tam. A ja jestem bardzo dobrą dziewczyną i powiedziałam, że możemy jechać gdziekolwiek, tylko żeby Adasiowi się podobało :) Pojawiło się parę pomysłów, kilka nawet chyba całkiem szalonych: np. jedźmy do Austrii w Alpy. Z Jakuszyc tylko 500km :) Mnie się ten pomysł bardzo spodobał, ale niestety nie wyszło.
Ruszyliśmy na wschód - w kierunku Jesenika i też w kierunku innych gór, gdzie ewentualnie moglibyśmy spędzić tydzień. Kilometry leciały, czas też, my nic nie wymyśliliśmy, a byliśmy już bliżej Jesenika. Postanowiliśmy, że wiele nie zboczymy z trasy w Beskidy, jeśli przejdziemy przez Czechy i zobaczymy czy tam faktycznie jest tak źle.
Jak wjechaliśmy za granicę to się zaczęło. Adam przechodził samego siebie. Zaczął recytować Pana Tadeusza, żeby pokazać jak bardzo tęskni za ojczyzną :) Przerywając co jakiś czas, żeby coś skomentować. Np pod reklamą "o Jezuuuu co to w ogóle za kraj, że oni jedzą konskie klobasy?! Ja chcę do ojczyzny! Do kraju Mickiewicza i Słowackiego! a nie do "Wojaka Szwejka"!".
W takim nastroju, kiedy Adam płakał, a ja się śmiałam, nawet nie zauważyliśmy jak dojechaliśmy do Jesenika. Był już wieczór i jakoś tak wyszło, że tam zostaliśmy :)
Kolejnego dnia wstaliśmy rano, ale wyszliśmy po południu, bo od rana Adam nie chciał się nigdzie ruszać, bo obawiał się, że jeszcze spotka jakiegoś Czecha :) A przy okazji w telewizji leciał Rocky z czeskim dubbingiem i musieliśmy go obejrzeć do końca :) Podczas oglądania dobrze, że miałam Adama, bo na bieżąco tłumaczył co mówią w filmie. W sumie ja nigdy nie kojarzyłam, żeby w filmie Rocky mówił coś o "sczerniałych ptakach" albo o "braniu na popych", ale skoro Adam tak tłumaczył, to tak musiało być :) Szkoda, że nie było gwiezdnych wojen, bo podobno Vader mówi do Luka "Luku, já jsem tvůj tatinek!", ale coś nie mogę tego znaleźć na YT, więc chyba jednak w to nie wierzę.
Ja bardzo przepraszam, że tak się rozpisuję nie na temat, ale w sumie i tak nikt tego nie czyta, a ja może sobie przeczytam sama za kilka lat i przypomnę sobie o sczerniałym ptaku Rockiego :)

A tymczasem, żeby oddzielić trochę tekstu od siebie, wrzucam widoczek


A teraz co do mojego planowania tras, o czym pisałam wcześniej. Znalazłam w internecie coś takiego jak cykloserver. Taki czeski portal rowerowy. Bardzo mi się spodobał, bo ma dokładne mapy tych rejonów, które nas interesowały (i chyba ogólnie całych Czech). Do tego, jako że to jest portal rowerowy, to te mapy wzięli w swoje ręce jacyś Czesi-rowerzyści i pozaznaczali na nich wg siebie odcinki, które warto przejechać; odcinki, które są przejezdne tylko w dół; i odcinki, które są w ogóle nieprzejezdne. Bardzo mi się te mapki spodobały i zaplanowałam taką fajną trasę na pierwszy dzień, że prawie cała prowadziła po odcinkach polecanych. Niestety okazało się, że te oznaczenia to jakaś ściema i zamach na biednych Polaków :) albo po prostu Czesi nie wiedzą co to znaczy fajny szlak. Mimo to, że mają wokół siebie mnóstwo fajnych, polecają szutrówki...
Dojechaliśmy odrobinę okrężną drogą (bo niby polecaną) do Zlatego Chlumu z wieżą widokową


Po drodze mijaliśmy też Chlapecke Kameny


Na górze uznaliśmy, że mamy w dupie polecane przez cykoserver trasy i zjeżdżamy po swojemu, czyli niebieskim szlakiem. Na tym szlaku uznaliśmy, że jednak te góry mają nam coś do zaoferowania :) Był mocno stromy z dużą ilością korzeni. No, może byłby odrobinę mniej stromy jakbyśmy zjeżdżali takimi małymi zakosami jakimi prowadził szlak, a nie na krechę :)
Tutaj chciałam zrobić Adamowi zdjęcie, ale zbyt szybko przejechał i złapałam już sam szlak


Później z ciekawości sprawdziłam co mówi cykloserver o tym szlaku. Mówił, że jest on nieprzejezdny ani w dół ani w górę... W dupie ja mam takie rady :)

Tutaj udało mi się złapać Adama


A tutaj Adam złapał mnie, ale w lesie było ciemno, a zdjęcie robione z lampą i wyszło jak nocne :)


A potem przyszedł czas na zjazd żółtym, który okazał się być bardzo fajnym singlem




I dalej zielonym, który też był miły - nawierzchniowo i widokowo. W ogóle odniosłam wrażenie, że każdy podjazd jest tu stromy, a każdy zjazd fajny. Oczywiście jeżeli jechać w odpowiednią stronę :) (i nie sugerować się cykloserverem)