Wpisy archiwalne w kategorii

Wycieczki z jajem

Dystans całkowity:2115.74 km (w terenie 1675.50 km; 79.19%)
Czas w ruchu:89:42
Średnia prędkość:12.14 km/h
Suma podjazdów:11155 m
Liczba aktywności:57
Średnio na aktywność:37.12 km i 3h 05m
Więcej statystyk

Góry Sowie i sprytny lisek :)

Sobota, 10 września 2011 · Komentarze(6)
kolejna porcja zdjęć z naszego wrześniowego wypadu w góry Sowie. Niestety nie wiem co dodać w opisie, więc może żeby nikt nie mówił, że u mnie na blogu brakuje humoru, to wrzucę jakiś pół czerstwy żarcik:

W pewnej wiosce mieszkał sobie gospodarz, który miał kurnik. Co noc do tego kurnika przychodził sprytny lisek i pożerał jedną kurę, albo koguta - zależy na co miał chrapkę. I tak to trwało miesiącami, aż pewnego dnia gospodarz schwytał liska i zapytał:
-Czy to ty wyjadasz stopniowo mój drób?
Na co sprytny lisek odpowiedział:
-Nie!
A tak naprawdę, to był on.

Mój ulubiony :) Zaraz obok dowcipu o wujku Stanisławie - mistrzu ciętej riposty :P

No to teraz foteczki

podjeżdżam szlakiem na Wielką Sowę


Panoramka z podjazdu do schroniska Orzeł


bardzo przyjemny podjazdowy odcinek na tymże szlaku








podjazd czerwonym całkowicie do podjechania nawet dla nas - cieniasów. Jeden kawałek wymagał tylko poważnego spięcia mięśni nóg oraz pośladków - żeby się nie posrać z wysiłku :P


Takie tam - na rowerze :)


na szlaku spotkaliśmy innych rowerzystów i jak się okazało, to była moja daleka rodzina. rowerowa oczywiście :) obaj mieli spece stumjumpery, tylko trochę brzydsze od mojego Stasia :P


Wczorajszy zjazd z Wielkiej Sowy


Sowie też potrafią urzekać widokami - widok z wieży na Kalenicy.


Na wieży na Kalenicy była też księga pamiątkowa, do której się wpisaliśmy :)


Zjeżdżaliśmy już całkiem późno przy zachodzie słońca, co oczywiście miało swoje zalety. Kiedy moja romantyczna dusza ujrzała widoki, które serwują Sowie podczas zachodzącego słońca, to moje romantyczne oczy prawie się rozpłakały ze szczęścia i nadmiaru wrażeń estetycznych :) Do tego jeszcze oboje z Adamem wsadziliśmy słuchawki w uszy, włączyliśmy nastrojową muzyczkę i jazda w dół! + jeden postój na szybką fotę, żeby można było wnukom pokazać :)




I jak zwykle w przypadku górskich wycieczek - profil trasy

Buahahaha maratończycy ssą:)

Sobota, 6 sierpnia 2011 · Komentarze(5)
Ostatnio mam sporo wolnego czasu (bo przecież kto by pisał pracę mgr wcześniej niż dwa tygodnie przed obroną? :P) i w związku z tym ze zwiększoną intensywnością (jak na mnie) dodaję zaległe wpisy.

To niestety nasz ostatni dzień w górach na tym wyjeździe. Dopiero pod wieczór pojechaliśmy pożegnać Sępią górę (OS5 Enduro Trophy Świeradów). Mieć taką górę pod domem to naprawdę byłoby coś. Powolny podjazd i jeszcze wolniejszy zjazd, ale tym razem poszło nam troszkę lepiej niż ostatnio. Na górze akurat słońce odwalało popisówę, więc pierdyknęliśmy parę całkiem ładnych zdjęć, np takich:



Ale to wszystko robiliśmy wieczorem. A co robiliśmy rano? Świetnie się bawiliśmy :) A to dzięki maratonowi "górskiemu", który odbył się tego dnia w Świeradowie. O maratonie wiedzieliśmy już wcześniej, bo w naszej kwaterze zatrzymali się też jacyś rowerzyści z zamiarem startu. Między innymi pani, która swojego karbonowego fulla za paręnaście tysięcy zł SPROWADZAŁA z ulicy prowadzącej do kwatery. Jeśli ktoś kojarzy - ulica Bronka Czecha. No nie da się ukryć, że było z górki, no ale ludzie, tam zimą podjeżdżają samochody :) Później widzieliśmy ją też na trasie maratonu i - tak! zgadliście! - też prowadziła. Prowadziła na początku, prowadziła na końcu... Hmm... Jaki z tego wniosek? Czyżby prowadziła całą trasę? :) Chociaż w to akurat wątpię, bo trasa była prowadzona takimi drogami, że mój dziadek przejechałby ją na fotelu na kółkach. Albo na łóżku szpitalnym (bo też ma kółka). Co do Pani, to ja jej nie krytykuję, tylko troszkę się podśmiewam :) Na pewno jest bardzo miła i ma wiele innych zalet. Może się sprawdza w jakimś statecznym sporcie? Hmm... Może brydż? :P

Jeżeli na mojego bloga wchodzi jeszcze ktoś poza moją mamą i teraz to czyta, to pewnie się teraz oburza i sobie myśli, że jak jestem taka zajebista, to dlaczego sama nie jeżdżę w maratonach. Otóż nie jeżdżę między innymi dlatego, że jestem cholernym cieniasem i jeśli w ogóle przejechałabym całą trasę w minimalnym czasie, który by mnie nie dyskwalifikował, to zapewne wtedy pampers w moich gatkach rowerowych znalazłby zastosowanie zgodne ze swoją nazwą :) Ja się tylko rozwodzę nad umiejętnościami technicznymi (nie kondycyjnymi) zawodników. A zresztą... Podobno jeden film mówi więcej niż wiele słów, zatem kradnę cudzy filmik na youtube. Przy okazji widać też nas robiących zdjęcia :)



Fajnie, co? :)
A i jeszcze, żeby mnie Mamba nie upomniała tak jak Adama, dodam, że na trasie widzieliśmy też Czarną Mambę we własnej osobie, która jechała pięknie :)

Te zdjęcia, które robił Adam można obejrzeć tutaj. Może ktoś znajdzie siebie.

A przy okazji Adam zmontował filmik z tego wyjazdu, który wrzucam tutaj:


A tutaj: opis wycieczki u Adama.

I nakurwiaj teraz!

Piątek, 5 sierpnia 2011 · Komentarze(7)
Gonimy, gonimy :) Na moim blogu już 5 sierpnia! Nadal jesteśmy w Izerach i nadal po nich jeździmy, chociaż wolno i słabo :) Ale za to kręcimy filmiki, a że jakoś tak dobry humor mieliśmy, a po montażu i tak się większość wycina, to powstają takie rzeczy:


Mój śmiech czasem mnie przeraża :)
Ale nie tylko filmy były, zdjęcia też pykaliśmy
np mnie jak się męczę


i koła jak się obraca


Taki wykresik dorzucam w gratisie

Izery

Środa, 3 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
Ten tytuł to szczyt mojej kreatywności na dzisiaj, bo popołudniowe szachy z dziadkiem doszczętnie ją wyczerpały.
Ale mimo wszystko wycieczkę powspominać warto. W te zimowe dni, jeszcze do niedawna całkowicie zapchane sesją, te wakacyjne wycieczki symbolizują wszystko do czego tęsknię od października do kwietnia. Są wakacje i jest wolne, jest ciepło i jeździmy na rowerach po górach. Więcej można chcieć ewentualnie tego, żeby ten stan trwał dłużej.
A tak mi się zebrało na wspominki i refleksje, żeby czymś wypełnić tego bloga (oprócz zdjęć oczywiście), bo ta wycieczka odbyła się jakieś pół roku temu. Jakby co: opis u Adama.

No i zdjęcia:

Takie oto widoczki mijaliśmy tego dnia:










Takie widoki też mijaliśmy, ale nie długo, bo zaraz zamieniły się one w puste talerze


A tędy prowadził szlak. I tym razem z pełną świadomością wybraliśmy ten szlak (przez Pytlácké Kamene), bo po prostu wiedzieliśmy, że jest ładny. Zatem nie była to (jak zwykle :)) wina przewodnika Adama


Było trochę zjazdów...


...i podjazdów


Dwie panoramki (po kliknięciu otwierają się duże)




I profil (wyszło mało, bo tym razem na Stóg wjechaliśmy wyciągiem)

Znowu Singieltrek, znowu pod Smrkiem

Wtorek, 2 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
A my już tradycyjnie, będąc w Izerach, odwiedziliśmy Single pod Smrkiem. Tym razem w bardziej rozszerzonej wersji, bo samych singli (bez kręcenia kółek) wyszło chyba ponad 40km.
Zdjęć mało, bo jak zwykle żal stawać (nawet jak się tak wolno jedzie :P)

Na początek nasza superprodukcja:
&feature=player_embedded

Wystąpili: Adam z Marysią
Podczas kręcenia filmu nie ucierpiało żadne zwierzę, a do nakręcenia wszystkich scen megakaskaderskich nie zostali zatrudnieni profesjonalni kamikadze. Wszystkie sceny były kręcone beż użycia dublerów!
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest niezamierzone i przypadkowe.

Widoczek z czeskiej knajpy "Obří sud"


Postój na regenerację


Adam ze zwłokami w plecaku :)


Powrót takimi pięknymi drogami (bo asfalt też czasem potrafi być piękny)


A tak w ogóle to był chyba nasz pierwszy raz na singlach, kiedy nie zmoczył nas deszcz!

Izery, moje Izery

Poniedziałek, 1 sierpnia 2011 · Komentarze(7)
Ostatnio moja koleżanka powiedziała, że bardzo jej się podoba mój blog i tak mnie to zmotywowało, że postanowiłam trochę podgonić z wpisami :) Dodam, że Agata jest na razie raczej nierowerowa, ale podkreślam "na razie", bo na wiosnę ma w planach stać się bardzo rowerowa :)
W sobotę wymeldowaliśmy się z Krościenka i zameldowaliśmy w pełnym niemieckich turystów Świeradowie. Wiadomo, Izery musiały się znaleźć w naszych wakacyjnych planach :) Ale żeby nie było za miło, postanowiliśmy pomęczyć się trochę podjeżdżając pod górę.
Na początek na rozgrzewkę uderzyliśmy więc na Stóg Izerski. Spokojnie i bez przygód, bo po asfalcie. Ale za to stosunkowo szybko. No... Szybko jak na nas :) bo tak serio, to było raczej powoli.

Ale zaraz zaraz... Kto zna tego gagatka? Ten pies jest tak niezależny, że wkradł mi się w opis poza jakąkolwiek kolejnością i chronologią. Kto kiedykolwiek był kiedyś w Chatce Górzystów, powinien kojarzyć najbardziej niezależnego psa w dziejach Ziemi.


No to mogę kontynuować :)
Zjazd ze Stogu Izerskiego czerwonym szlakiem. Na początku miło i przyjemnie: trochę kamieni itp, a później doszły jeszcze nowe atrakcje w postaci jezior na szlaku :)
Tak, dokładnie tędy szedł szlak


Jak wiadomo, po kąpieli człowiek głodnieje, zatem jedną z najkrótszych dróg (odbijając trochę na żółty aka rozwodowy) dotarliśmy do ww Chatki Górzystów. Po co? Czy to nie oczywiste? :)


Przy okazji naleśników, Adam jebnął panoramkę (po kliknięciu otwiera się w większym rozmiarze)


Później niebieski szlak po kładkach. Och, jak tam jest pięknie i urokliwie :)
Tutaj niebieski i ja


A tu tylko niebieski


A tutaj strumyk, ale już nie na niebieskim


A to ja zaginam czasoprzestrzeń :)


Tak, te drzewa naprawdę rosną krzywo. Na potwierdzenie tego, wrzucam jeszcze jedno zdjęcie z tego miejsca, tym razem z Adamem. No dwa zdjęcia tych krzywo rosnących drzewek są już chyba argumentami nie do podważenia :)


Dalej tu i tam, tędy i tamtędy dojechaliśmy na jedną z polecanych atrakcji jaką mieliśmy zjeździć. Zielony szlak do Rozdroża Izerskiego. Oj, było trudno. Nie jesteśmy takimi hardkorami i w 100% go nie przejechaliśmy, ale całkiem sporo się udało i byłam całkiem dumna :P

Proszę państwa, oto szlak;
Szlak jest całkiem trudny, tak.
Zaraz państwu łapkę poda;
Nie chce podać? A to szkoda.

Dobra, to było kiepskie, ale tak mi się jakoś skojarzyło :)

Później trochę po szutrach, ale jeszcze nam było mało trudnych szlaków, więc tym razem wpakowaliśmy się na niebieski z Sępiej Góry. Też był trudny i równie fajny :)

Jarzębina na szczycie Sępiej


A tutaj wykresik, bo mało pomarańczowego mam na blogu

ten Lubań; tego Lubania; temu Lubaniowi... itd

Czwartek, 28 lipca 2011 · Komentarze(1)
tak! byliśmy na Lubaniu :)
Nawet udało się podjechać czerwonym szlakiem, oprócz jednego dość krótkiego odcinka.
Tu podjeżdża Adam


A tu podjeżdżam ja




Na szczycie Lubania banda harcerzy. Nienawidzę harcerzy...

Ale za to lubię zjazdy :) A ten był całkiem "w dechę"




Dalej deszcz. Dużo deszczu. Bardzo dużo deszczu. Czekaliśmy w jakimś barze na rozpogodzenie i w efekcie wycieczkę skończyliśmy koło 22. Ale dystans też całkiem słuszny, bo wyszło prawie 70km.
A powrót hardkor, bo w całkowitych ciemnościach (sorry, z oświetleniem z telefonu) szlakiem wzdłuż Dunajca.
Zanim zapadły całkowite ciemności zdążyliśmy jeszcze obfotografować się na zaporze (znowu)


...i pierdynkąć wieczorne Trzy Korony


A jak komuś mało, to tu ma jeszcze Lubańskie panoramki




A tutaj wykres, gdzie na osi rzędnych jest odległość, a na odciętych nasze zmęczenie


A jakby komuś naprawdę było jeszcze mało, to tu jest opis dużo lepszy opis tej samej wycieczki u Adama.

Świat się kończy...

Sobota, 25 czerwca 2011 · Komentarze(1)
... Marysia daje kolejny wpis :)
Kolejna wycieczka ze wspólnego wyjazdu w do Szklarskiej z Adamem, Izą i Marcinem.

Zaczynamy - podjazd bokami pod zakręt Śmierci


Dalej od Zakrętu Śmierci żółtym na Wysoki Kamień. Jest ciężko, ale dream-team daje radę :)


Podjechaliśmy dzielnie. My, dziewczyny wabione klatą Siwego, wylałyśmy z siebie ostatnie poty i też zameldowałyśmy się na górze. No ale bez tej klaty mogłoby być ciężko :)
Dalej gdzieś tam, coś tam... (Nie pamiętam gdzie i co :) ) i nagle... JEB! I Siwy naprawia rower! (Chociaż szczerze mówiąc, to nie było żadnego JEB, tylko jechaliśmy i Marcin nagle stwierdził "poczekajcie chwilę, coś mi stuka/puka/warczy, muszę przekręcić/dokręcić śrubkę". Ale wersja z JEB jest bardziej widowiskowa, więc niech tak zostanie)


Kładki na niebieskim szlaku - to co tygryski lubią najbardziej


I kładki w akcji... Tzn Siwy w akcji. Ale na kładkach. I też w akcji.


Iza zjeżdża szlakiem żółtym, czyli rozwodowym :)


A to ja śmigam Halą Izerską a nade mną Armagedon się dzieje :P


I znowu ja na hali izerskiej, ale gdzieś tam dalej :)


A teraz lansuję się na szosie


A, no i jeszcze jako bonus dla stałych bywalców mojego bloga - piękne, unikalne zdjęcie kopalni Stanisław (dla niestałych bywalców fotka się nie otwiera. A jeśli się otwiera no to macie podwójny bonus :) )


Pozdro!

Singletrek pod Smrkem po chorobie

Piątek, 24 czerwca 2011 · Komentarze(5)
Odkąd postanowiliśmy jechać w czwórkę (Adam, Marcin, Iza no i ja) na 4 dni w Izery, odtąd cały czas towarzyszył nam wszystkim okres permanentnego podniecenia :P Termin wyjazdu to dokładnie środek mojej sesji, ale co tam. Przecież trzeba było pojechać.

Mieliśmy ruszyć w nocy - koło 3. Wszystko było fajnie, gdzieś do 21, kiedy stwierdziłam, że się źle czuję. No ale nic. Pojechaliśmy. Przez całą podróż byłam półtrupem. Na miejscu w Szklarskiej nie mogłam się ruszyć. Przez pół godziny przymierzałam się do przejścia 5 metrów do ubikacji :)

Przez pierwszy dzień leżałam w łóżku bez ruchu z 40 stopniową gorączką.

Na drugi dzień gorączka spadła do 39 i już nawet miałam siłę mówić i się wkurwiać, że wszyscy jeżdżą, a ja nie :)

W trzeci dzień stwierdziłam, że pierdolę i idę na rower. Gorączki już prawie nie miałam, siły trochę wróciły, a singli nie mogłam opuścić. Tym bardziej, że na miejsce dojechaliśmy elegancko samochodem.

No więc single. Jak zwykle - zajebiście. Nic dodać nic ująć. Zdjęć mało, bo jak zwykle nie chciało się zatrzymywać. Ale jest filmik. I to jaki :)

&feature=player_embedded

Ja z odzyskanymi siłami :)


Panorama z miejsca, w którym zwykle robimy postój na zdjęcia.


I wszyscy pod knajpą

Punch and cookies!

Sobota, 16 kwietnia 2011 · Komentarze(2)
Tak na serio, to nie było ani ponczu ani ciasteczek, ale jakaś reklama musi być. Ale za to było ognisko, piwo i moczenie nóg (jak to zwykle bywa na wycieczce z Adamem i Siwym).
Moczenie nóg miało miejsce nawet parę razy, tak to nam nasz przewodnik Adam dobrał trasę "na czuja" :) było też jak zwykle dużo jazdy bez ścieżek i takie tam różne atrakcje.
Jak to zwykle bywa, przy opisywaniu wycieczek 3 miesiące po fakcie, już za bardzo szczegółów nie pamiętam, ale wiem, że było zajebiście :) Na szczęście są zdjęcia, które może powiedzą coś więcej niż ja zdołałam napisać.
A oprócz zdjęć jest super mega wypas filmik, który nakazuję wam obejrzeć, bo jest naprawdę mistrzowski :)



Adam i Siwy cisną


Lans w Inowłodzu


To jeszcze zdołaliśmy przejechać bez moczenia, ale nasza radość nie trwała długo...


...bo tam gdzie widać drzewa płynęła rzeka. Taka duża rzeka :)
O, taka:


Przygoda była taka, że nawet pisano o niej później pieśni:

Rowerzyści wszyscy trzy;
Chcieli przejść przez rzeczkę;
Nie wiedzieli jak;
Znaleźli kładeczkę;
Kładka była zła;
Skąpali się wszyscy trzej;
Sibom sibom sialalalalalala;
Sibom sibom sialalalala.

Na szczęście uprzednio wszyscy zdjęli buty i skarpetki :)

A najśmieszniejsze było to, że jak już po pierwszej przeprawie założyliśmy skarpetki i buty, okazało się, że nasza droga i tak prowadzi przez jakieś mokradła, które nas pokonały i tak czy siak porządnie zmoczyliśmy buty :)


Dalej było, równie fajnie, bo było ognisko...


... i ambona, która również sprawiała dużo radości :)


Trochę jazdy też było




i bunkry


Dalej jeszcze jedna przeprawa ze zdejmowaniem butów, ale tym razem nie przez przewodnika, bo jechaliśmy grzecznie szlakiem jak pan bóg przykazał, tylko, że mostek się zarwał :)

Ale było jeszcze piwko, z którym każdy ma zdjęcie :)






Takim oto miłym akcentem kończę wpis i mam nadzieję, że następny uda mi się zrobić wcześniej niż za 3 miesiące :)