Ale nie dała się cholera :) Zabrałam mamę na jagody (dla niełódzkich czytających: taka górka w lesie Łagiewnickim). A moja mama się zawzięła i podjechała na swojej krosówce z szosową kasetą z tyłu :) A tutaj na górze mama mówi "nie rób mi zdjęć, bo jak zobaczą co ja przed śmiercią robiłam to nie wypłacą wam odszkodowania" :) (jak widać, mama już zaczyna niewyraźnie wyglądać) Jak już zobaczyłam, że moja mama jest twarda i tak łatwo nie da się upozorować wypadku, to namawiałam ją jeszcze żeby zjechała tą małą trasą zjazdową, która jest obok. Mówiłam, że jak umieszczę zdjęcie mamy na hopce to zostanie gwiazdą bikestatsa :) Ale niestety nie dała się namówić. Postaram się następnym razem :)
Jeśli ktoś widział w sobotę samotną rowerzystkę za zachodnią granicą Łodzi z słuchawkami na uszach, która wcale melodyjne podśpiewywała sobie pod nosem lub z gracją udawała gitarę/trąbkę lub była zbyt zmęczona i po prostu melodyjnie posapywała, to byłam to ja :) A podśpiewywało mi się dobrze, bo z muzyką zacną.
Dzięki Conanowi wykręciłam średnią zupełnie do mnie nie podobną :) A gdzieś koło minuty 2:24 aż mi brakowało przełożeń (właściwie to już od 2:13) :) Momentami miałam takie dreszcze, że nie wiedziałam czy to już udar słoneczny czy jeszcze przeżywanie muzyki :P A swoją drogą to czy wy też macie wrażenie, że kiedy muzyka filmowa była jakby osobnym dziełem, a teraz to są jakieś takie z grubsza szumy w tle?
A po drodze spotkałam wołowinę na wypasie :P Dlaczego krowa jest najlepszym przyjacielem człowieka? Bo sympatycznie jej z pyska patrzy. I mleko daje. I zjeść ją można :) A dla bardziej wtajemniczonych istnieje też coś takiego jak "podryw na krowy".
Zrobiłam też zdjęcie stawu
Ale uznałam, że nie ma w nim "tego czegoś", więc dodałam "to coś" w profesjonalnym programie graficznym (Tak, w paitcie)
Fajnie jest mieć duży samochód, bo można w niego zapakować 4 osoby i 4 rowery i pojechać na Rychlebskie Ścieżki. Upał nas nie oszczędzał, ciężko się funkcjonowało i może przez to zapomnieliśmy wziąć aparatu z samochodu :/ No dobra, na pewno nie przez upał. Po prostu jakoś tak wyszło :) Przez upał za to ciężko nam się jechało. Chociaż mnie zawsze ciężko się jedzie :) No w każdym razie był upał i ciężko się jechało. Ale i tak było fajnie :) A swoją drogą ostatnio na Rychlebach byliśmy z Adamem całkiem niedawno i wtedy też za bardzo nie robiliśmy zdjęć, ale za to kręciliśmy filmik, który pozwolę sobie wrzucić jeszcze raz :)
A zdjęcia są dwa. Pierwsze z nich przedstawia zdechniętych przez upał Marcina i Tomka.
A drugie Adamowego suwenira nabytego w sklepiku obok początku trasy
A później jeszcze jakieś 500 km samochodem do domu :/
Trochę na krzywy ryj wkręciłam się w weekendowy "męski wyjazd" do Wałbrzycha w składzie Tomek-gospodarz, Adam-Ryszard Śmiały, Siwy-krótka rurka i ja-rodzynek :) U Tomka zjawiliśmy się w piątek wieczorem, chłopaki odebrali swoje nowe zabawki, a Marcin od razu swoją popsuł :) W sobotę gospodarz gospodarzył i oprowadzał nas po okolicznych szlakach. Plany były ambitne, ale pogoda nie pozwoliła na wiele bo czułam jak mi się białka zaczynają ścinać.
W końcu dojechaliśmy do schroniska "Orzeł" pod Wielką Sową, gdzie zjedliśmy obiad i posłuchaliśmy opowieści Wiki, która zna różne fajne triki (kilkanaście razy posłuchaliśmy... Kilkadziesiąt?) oraz strzeliliśmy sobie pamiątkowe grupowe zdjęcie
Na górze postanowiliśmy, że nie wjeżdżamy już na Wielką Sowę. Może następnym razem, jak system chłodzenia człowieka trochę ewoluuje. Albo po prostu jak temperatura będzie niższa.
Temperatura nie przeszkadzała chłopakom trochę się polansować z zabawkami
Dalej dojechaliśmy do fajnego zielonego singlowatego szlaku wyznaczonego przez MTB Głuszyca, którym zjechaliśmy na dół odwiedzając po drodze klimatyzowany sklep :)
A tak poza tym, to dodam jeszcze, że Wałbrzych i okolice mają bardzo miłych meneli :) Mottem życiowym jednego z nich było właśnie "Bóg, muzyka, galaktyka".
W grupie prawie Międzygórskiej (niestety bez Izy) mieliśmy jechać na jakiś tzw "lajcik" po asfalcie. Umówiliśmy się dość późno, więc nikt nie myślał, że trzepniemy setkę. Ale z takim celem miałabym pewnie motywację nawet i na dwie setki :) Celem tym było oczywiście jedzenie. Bardzo duże jedzenie. I dobre. Konkretnie knajpa Złoty Młyn w Kruszowie.
Jak widać wszyscy zadowoleni :)
W drodze powrotnej zaliczyliśmy obowiązkowy postój na zaprzyjaźnienie z napotkanym psem
Potem jeszcze koniecznie do Józka, który był prawie po drodze :) Powrót przy ładnym zachodzie
Mieliśmy pokręcić trochę po Łagiewnikach, ale jakoś nie wyszło i pokręciliśmy się po polu. Poza tym denerwowały mnie moje hamulce, bo przedni nie hamował, bo miał klocki zalane płynem, a tylny nie hamował bo po prostu miał inne plany na ten dzień (parę dni później się okazało, że przedziurawiłam przewód i wyciekł płyn). A po drodze jeszcze mała przerwa na lanserskie foty
Po raz kolejny wybraliśmy się pojeździć po Rychlebskich Ścieżkach (byliśmy dwa lata temu). Wybraliśmy się późno (na miejscu dopiero o 14), więc niestety zdążyliśmy zrobić tylko pętlę po szlakach pod Sokolim Wierchem. Ale na pewno jeszcze tam wrócimy i wtedy przejedziemy się ścieżką nad Czarnym Potokiem. Zdjęć niestety prawie nie ma. Owszem, mieliśmy aparaty, ale bez karty pamięci :P. Ale nie ma tego złego. Dzięki temu całość udało nam się przejechać płynnie i bez zbędnych postojów. Miła odmiana po minionym tygodniu :) Ale za to jest filmik! I to z moimi ręcyma i palcyma w roli głównej :) Niestety nie chciało nam się zatrzymywać i przekładać kamerki, więc wszystkie ujęcia są z mojego cyca :P
A zdjęcia są ze stop-klatki z filmiku i jeszcze kilka z tych, które zmieściły się na pamięci aparatu.
Tego dnia my z Adamem spasowaliśmy. Adam z powodu bolącej i spuchniętej kostki, a ja dla towarzystwa :) My obijaliśmy się w najlepsze, kiedy zadzwoniła do nas reszta ekipy, która pojechała na jakiś krótki pożegnalny spacer rowerowy. Otóż znaleźli jakąś traskę FR zbudowaną zaraz nad Międzygórzem. Podjechaliśmy kawałek, ale my tego dnia raczej postanowiliśmy potowarzyszyć Izie i kiedy Marcin z Mateuszem się nieźle bawili na hopkach my raczej statecznie obserwowaliśmy, robiliśmy zdjęcia i trzymaliśmy w pogotowiu telefony z szybkim wybieraniem na 112 w razie czego :) Adam przez kostkę, a ja jakoś tak miałam gorszy dzień :)
No ale niektóre fotki powychodziły naprawdę niezłe Np Marcin w locie
Mateusz w prawie niedolocie :) Albo lądowanie a'la trialowiec
Ale najlepszy był młody miejscowy, który na 20-kilowym markeciaku skakał wszystko :)
i znowu Marcin w pro-pozie :)
A my nie chcieliśmy wrócić bez zdjęcia i też przejechaliśmy się po kładce
"i jak? i jak? wyszedłem "pro"? :)"
No ale przede wszystkim w tym wpisie chciałam zaprezentować wszystkim nasz filmik z całego wyjazdu. Kręciliśmy z wielkim poświęceniem, Marcin nawet czasem kładł się na ziemi, Adam był zmuszany do zakładania stanika, więc teraz bardzo proszę o obejrzenie efektów :)
Kolejny dzień w Międzygórzu i kolejna wycieczka. W planach znowu zielony szlak, ale tym razem inny jego odcinek - od Schroniska na Mały Śnieżnik, Goworek itd.
No to jedziemy - Schronisko Pod Śnieżnikiem zostawiamy w tyle i podjeżdżamy na Mały Śnieżnik
A tutaj Marcin mówi "Zabiję twoją matkę, babkę, dziadka, a potem spalę twój dom, rozumiesz?"
A jak było pod górę, to musi być i w dół, tutaj Mateusz
Później wspięliśmy się na Goworek, a na szczycie był lans na całego. Nawet psy innych turystów się lansowały
No to my też
A później było trochę lansu na zjeździe
A tu mam trochę posraną minę, bo tylne koło zaczęło mi się odrywać, ale jakoś opanowałam i zjechałam całość :)
Były też widoki, jak to w górach
Gdzieś na zjeździe Marcin postanowił katapultować się z roweru i nawet wypuścił spadochron :)
Adam też wszystko zjeżdżał, nawet mimo nieźle spuchniętej kostki
Na przełęczy Puchacza Adam jednak stwierdził, że noga już mu nieźle daje się we znaki, więc my we dwójkę zawróciliśmy, a reszta pojechała jeszcze ostatni odcinek zielonego szlaku. Aha, na wycieczce była z nami też Iza, ale niestety ciężko było uchwycić Izę na zjeździe, dlatego jakoś tak wyszło, że z tej nie ma żadnych zdjęć :)
Poprzedniego dnia lało, więc rowery zostały w garażu, a my pozwiedzaliśmy kopalnię złota w Złotym Stoku oraz Kłodzko, a w nim wszystkie sklepy rowerowe :) Ale naszą uwagę na dłużej przykuł tylko jeden z nich - sklep rowerowy Anek. W 2009 W 2009 kupiłam tam komplet hamulców XT za śmieszną cenę i miałam nadzieję, że to nie była jednorazowa okazja. I owszem, Iza uzbroiła się tam w nową sztycę, a ja ciągle mam nadzieję, że pan Anisław zadzwoni do mnie w sprawie mojej przyszłej sztycy :)
Ale wracając do wycieczki: początek jak zwykle - podjazd szutrami. Coś towarzystwo nie chciało śpiewać po drodze :) Podjazd aż do Schroniska pod Śnieżnikiem, a na miejscu mały "posił" czyli posiłek :) Dalej w planach zdobycie Śnieżnika. I znowu podjazdo - podejście na szczyt.
Pchanie przez panie
Na szczycie mała sesja na skałkach i sruu w dół zielonym szlakiem. No może nie było to "sruu", a raczej w wykonaniu niektórych było trochę "iiii" (dźwięk zaciskanych hamulców), a niektórych "tup tup".
Ale widoki wszyscy mieli równie ładne
początek szlaku jest mało stromym malowniczym singlem
Szlak graniczny jest naprawdę godny polecania. Miejscami wymaga trochę gimnastyki, ale przecież o to chodzi :)
Przynajmniej można się trochę polasnować w pro-pozach :)
Ja też się starałam. Oto moja pro-poza po małym OTB :)
Zielony szlak to jest właśnie ten, który polecał nam rowerzysta spotkany w niedzielę. Miał chłopak rację :)
Oprócz tego, że szlak sam w sobie jest super, to jeszcze dodatkowo dochodzą widoki. Czyli dla każdego coś miłego
Mnie, jak widać, szlak się podoba :)
Gdzieś po drodze jakoś tak nie wiadomo skąd Mateuszowi nagle coś strzeliło w kostce. I dupa. Nie może specjalnie jechać. Niedobrze. Skracamy szlak zielony i wbijamy się na żółty, żeby szybciej znaleźć się w domu. Myśleliśmy, że trzeba będzie najpierw znosić Mateusza, a później jego rower, ale gdzie tam :) Tam gdzie niektórzy schodziliby z rowerów mając sprawne obie nogi, kuternoga zjechał z jedną nogą wypiętą latającą gdzieś koło roweru :) Mamy to na filmie, który wrzucimy jakoś później, bo akcja jest naprawdę godna obejrzenia. Dalej na żółtym szlaku nastąpiło drugie "niestety" i na kamienistej drodze Adam zaliczył OTB O, na tej drodze
Co też mamy na filmie, który wrzucam już teraz
Na miejscu Adam otrząsnął się, ponarzekał na obity mostek (nie, nie ten w klatce piersiowej. Ten rowerowy :) ) i pojechał dalej. Jednak dopiero jak wrócił do domu zobaczył, że jest mocniej obity, ale o tym jutro. Teraz miała nastąpić akcja ratunkowa - Mateusz miał czekać w Bronisławowie, aż my wrócimy do domu i ktoś przyjedzie po niego samochodem. Dojechaliśmy, dzwonimy, a tam co? "Jestem 2 km do Międzygórza". Jebany koks :) Nie wiem czy kręcił jedną nogą, czy dwoma, ale w tym samym czasie, co my zrobiliśmy 10 km, on zrobił 40 po asfalcie :) W takim razie jeszcze raz dziękuję ci Mateuszu, że dostosowywałeś się do naszego tempa na wycieczkach :)
A my powoli wracaliśmy sobie szutrem. Jak widać po minie, Izie szuter się podoba :)
A na koniec jeszcze niechronologicznie walnę widoczek ze schroniska pod Śnieżnikiem
i nas w prawie pełnej grupie (bez Marcina) na popasie w tymże schronisku