błotne gówno... ale za to izerskie :)
Gdzieś na żółtym szlaku granicznym - po takiej przerwie od gór i roweru zjeżdżałam trochę jak cipa :P
i dalszy ciąg żółtego
Adam też tam był
Byli też z nami Gosia i Michał - to już zdjęcie na tzw "fajnym niebieskim"
Za nami panorama Izerów:
No i obowiązkowo była też chatka górzystów, gdzie pani próbowała wmówić biednym ludziom, że żadna kobieta nie jest w stanie zjeść dużego naleśnika. Ups :) A jeśli kobieta zjada dużego naleśnika i popycha go kapuśniakiem? :)
A później wszystko przebiegało zgodnie z planem, czyli spadł deszcz. Deszcz? Nie. Ulewa. Ja wiem, że ja wcale dużo nie jeżdżę na rowerze i pewnie nie jestem żadnym autorytetem, ale tak to ja jeszcze nigdy nie zmokłam. Jeszcze do pewnego momentu jak padało to i tak jechaliśmy, no bo czemu nie? W końcu twardzi jesteśmy. Ale jak już spadła ta ulewa to dość szybkim i błotnistym szutrem udaliśmy się do domu. Efekt?
Michał najmniej ubłocony, bo "omijał kałuże" :) ja najbardziej bo... no bo to ja :)